Jesteśmy sklepem flagowym
Sklep roku TREK i Bontrager 2019-2024
536 406 462
0

Brak produktów w koszyku.

06/03/2023

Epickie kolarskie miejscówki – Wojtek Michałek cz.3

Pora na trzecią część migawek z podróży Wojtka Michałka. Byliśmy już w pięciu krajach Europy Zachodniej: Francji, Włoszech, Hiszpanii, Szwajcarii i Słowenii. Dziś po raz kolejny zabieramy was do pierwszych czterech z nich. Na naszej mapie pojawi się także…

Mur de Huy, Belgia.

Jeśli ktoś parsknął bądź się uśmiechnął, to dobrze. Rozpoczniemy od małej dygresji. Różnorodność świata jest piękna i piękne jest to, że w odmiennych językach niektóre rzeczy brzmią zupełnie inaczej, niosąc ze sobą także różnice w zakresie semantyki. Przekonał się o tym choćby każdy, kto próbował w Czechach czegoś “szukać”.

I tym samym docieramy do podjazdu Mur de Huy, który w języku walońskim wymawia się zupełnie inaczej, niż pisze. W dosłownym tłumaczeniu Mur de Huy oznacza “ścianę z Huy” i nie jest to oryginalna nazwa miejscówki. Ta w rzeczywistości nazywa się Chemin des Chapelles, co oznacza ścieżkę kapliczną. Dlaczego? Mur de Huy, to 1300 m bardzo ostrej, wijącej się ku górze ulicy, która dociera do kościoła Notre Dame de la Sarte.

Przejdźmy zatem do samego podjazdu. Znany jest on przede wszystkim z jednodniowego wyścigu “Walońska Strzała”. Mur de Huy ma średnie nachylenie 9,3%, a w niektórych zakrętach wartość ta sięga okrutnych 26%! Pierwszy raz odcinek zagościł na trasie La Fleche Wallonne w 1986 roku i od tamtej pory stanowi finisz wyścigu. Co ciekawe, rekordzistą w zwycięstwach w “Walońskiej Strzale” jest Alejandro Valverde, który uczynił to pięciokrotnie. W 2015 r. etap ten został również włączony do Tour de France. Dla kolarza-amatora jest to piekielnie trudny podjazd, którego środkowa część jest najbardziej wymagająca. W miejscowości Huy nie ma wprawdzie pięknych widoków, jednak któż nie chciałby zmierzyć się z legendą i ją pokonać?

Roque de los Muchachos, Hiszpania.

W tłumaczeniu z hiszpańskiego jest to “skała chłopaków”. To kamienisty, wulkaniczny kopiec leżący na środku równie wulkanicznej wyspy o wdzięcznej nazwie La Palma. Jest to kolejna wysepka z archipelagu Wysp Kanaryjskich. Nie tak popularna jak Gran Canaria czy Teneryfa, nie tak różnorodna i urocza jak Gomera, jednak również piękna i warta odwiedzenia “z rowerem pod pachą”.

Podobnie jak w przypadku Gomery, na La Palmę dopłyniemy tylko i wyłącznie promem z Teneryfy. Z równie małą sąsiadką łączy ją też fakt, iż są to bardzo rzadko uczęszczane przez turystów pustkowia. Nie ma tu wielu sklepów, ani hord ludzi. Ruch samochodowy jest mały, a i kolarzy jak na lekarstwo. La Palma jest zdecydowanie bardziej popularna wśród amatorów wspinaczki. 

Zdobycie Roque de los Muchachos nie należy do najprostszych. Wspinając się na górę od brzegów oceanu, to trudna wyprawa pełna ostrych wzniesień i ulokowanych między skałami serpentyn. Sam szczyt położony jest na wysokości 2426 m, co przy starcie “od zera” robi na organizmie niemałe wrażenie. Wystarczy powiedzieć, że podczas swej podróży Wojtek osiągnął przewyższenia rzędu 4500 m. W porównaniu do pobliskiej Teneryfy i Pico del Teide, podjazd na Roque de los Muchachos jest krótszy i bardziej stromy. Pustka. Cisza. Przepiękna przeplatanka sosnowych lasów i wulkanicznych skał. Wszystko to sprawia, że trasa jest zdecydowanie warta wysiłku.

Susten Pass, Szwajcaria.

Przełęcz Susten leży na granicy kantonów Berno i Uri. Jej budowę ukończono w połowie lat 40. Powstała w ten sposób droga jest jedną z pierwszych alpejskich tras zaprojektowanych pod ruch samochodowy. Nieco ponad 40 km asfaltu łączy dolinę rzeki Reuss z doliną Haslital. Susten Pass jest zjawiskowa, przepiękna i z pewnością zalicza się do czołówki alpejskich podjazdów.

Z racji wysokiego położenia (circa 2260 m) droga jest nieczynna zimą. Okno przejazdu przez Susten Pass otwarte jest mniej-więcej między początkiem czerwca, a końcem października. Atuty wizualne tej trasy są niepodważalne. Ponad 20 tuneli i mostów, wodospady, śnieg na poboczach i wspaniałe masywy górskie pokryte soczystą zielenią. 

Z punktu widzenia stricte rowerowego, wielką zaletę stanowią idealnie gładki asfalt oraz świetnie wyprofilowane zakręty. Gdy przemierzamy trasę od zachodu, zza każdego z nich wyłania się coraz piękniejszy widok. Sam podjazd, to około 17 km, którego średnie nachylenie oscyluje w granicy 7%, a wspinaczka – w zależności od tego, po której stronie zaczniemy – sięga 1600 metrów w górę. Nieopodal znajdują się także przełęcze Furka i Grimsel, które mogą stanowić wasze kolejne cele. Każda z tych trzech wysokogórskich dróg jest dosłownie spektakularna.

Tignes, Francja.

Ta niewielka, licząca sobie około 2000 mieszkańców miejscowość położona na wysokości 1800 m, jest znana głównie ze stacji narciarskiej i leżących dookoła skipassów. Dla miłośników narciarstwa alpejskiego Tignes, to kameralny kurort otoczony przez przykryte białym puchem góry.

Gdy śniegi topnieją, rejon Tignes przyciąga kolarzy. Między innymi dlatego, że okoliczne tereny są wręcz stworzone do kolarstwa górskiego. Przepiękna przyroda, malownicze jeziorka położone u stóp gór i zadbane, kręte drogi powinny być wystarczającą zachętą. Miejscowość Tignes stanowi również świetne miejsce na początek podjazdu pod najwyższą alpejską przełęcz – Col de l’Iseran (2770 m).

Tignes wielokrotnie znajdowało się również na trasie Tour de France. W 2021 r. w miejscowości ustanowiono finał jednego z etapów. Niezależnie więc od tego, czy podążacie śladami wielkich rowerowych wyścigów, czy po prostu lubicie kolarstwo górskie – jest to miejsce idealne dla was.

Jest również jedna anegdotka dotycząca stricte podróży Wojtka. Gdy przebywał on w Tignes, akurat podczas trwania TdF 2021, miał przyjemność spotkać Lachlana Mortona, który w ramach akcji charytatywnej samotnie, bez wsparcia żadnej ekipy, przemierzał etapy TdF wraz z odcinkami dojazdowymi. Celem było uzyskanie funduszy na zakup 1000 rowerów dla dzieci. Bohaterstwo australijskiego kolarza nie przeszło bez echa wśród internautów i dzięki ich wysiłkowi udało się o 300% przekroczyć cel i w wyniku zbiórki zakupiono aż 3000 rowerów. Piękna sprawa, która może dodatkowo zmotywować was do wycieczki w tamte rejony.

Tiefenbachferner, Austria.

Austriacki Tyrol, to region słynący z wielu krajobrazowych smaczków. Idealny na rodzinny wypoczynek, piesze wyprawy górskie, czy też motocyklową bądź samochodową wycieczkę. Nie wspominając o sportach zimowych, które ściągają w Alpy ludzi z całego globu. Tyrol jest w stanie zapewnić nie mniejsze atrakcje również dla rowerzystów.

Dojazd do lodowca Tiefenbachferner, to końcowa odnoga znanego wam z pierwszej części epickich kolarskich miejscówek Ötztaler Gletscherstraße. Trasa na lodowiec mija parking oznaczony jako “najwyższy punkt drogowy w Europie” i ciągnie się jeszcze wyżej, sięgając w finalnym punkcie wysokości 2829 metrów, co jest faktycznym najwyższym punktem drogowym Starego Kontynentu. Ale po kolei.

Rozpoczęcie wspinaczki w miejscowości Sölden, to start na wysokości równej najwyższemu punktowi drogowemu w Polsce. Zadanie nie należy do najłatwiejszych, o czym przekonuje nieustanny podjazd pod nachyleniem 10-13%. Pierwszym celem jest lodowiec Rettenbach, do którego wiedzie dwukilometrowy, również nachylony, Rosi Mittenmeier Tunnel. Jego pokryte nieregularną warstwą lodu ściany i wszechobecny mrok robią niesamowite wrażenie oraz zmuszają, by wcześniej przygotować odpowiednią odzież. Po wyjeździe z tunelu znajdziemy się na najwyżej położonym asfalcie w Europie, pośród nagich skał, mgły i wszechobecnego śniegu. Upiorny i niesamowity feeling. 

Ostatni etap podróży, to delikatny zjazd na parking pod lodowcem Tiefenbachferner. Pozostaje nic, tylko rozkoszować się niesamowitym, niespotykanym widokiem. Ktoś powiedział o tej trasie, że gdyby leżała we Francji – mogliby się nią zachwycać wszyscy. A co o Tiefenbachferner ma do powiedzenia Wojtek? 

Po pierwszej wizycie kompletnie zachorowałem na to miejsce. Byłem już pięć razy. Każda wizyta przynosi coraz to nowe niespodzianki w postaci widoków, kolorów, śniegu, braku śniegu, słońca, braku słońca oraz… każdorazowego zoo na drodze.” 

Le Col de l’Iseran, Francja.

Tę nazwę powinien znać każdy miłośnik wysokogórskich podjazdów. Legendarna, najwyższa z alpejskich przełęczy ośmiokrotnie stanowiła część trasy Tour de France, pierwszy raz w 1938 roku. Wtedy zwycięzcą wspinaczki okazał się Belg Julien Varvaecke. Przełęcz położona jest niedaleko omawianej przez nas miejscowości Tignes, a jeszcze bliżej do Col de l’Iseran ze słynnego kurortu Val d’Isere. 

Col de l’Iseran, to podjazd-legenda. Nie jest najbardziej stromy (11% maksymalnego nachylenia), lecz przepięknie położony, bardzo długi i wręcz kultowy. Rozpoczynając w Bourg-Saint-Maurice, mamy do przejechania niespełna 50 kilometrów ze średnim nachyleniem 4,3%. Daje to łącznie 2049 metrów w pionie, z najwyższym punktem na wysokości 2770 metrów. Podjazdu częstokroć nie ułatwia pogoda, która bywa w tym regionie kapryśna. Deszcz i silny wiatr nie są niczym niespotykanym, dlatego zawsze warto przed wyprawą zerknąć na prognozy. W wielu miejscach dróg nie okalają barierki ani żadne inne zabezpieczenie, co tylko zwiększa poziom adrenaliny. Momentami, przy bardzo mocnych podmuchach powietrza jest po prostu bardzo niebezpiecznie.

Gdy jednak pogoda jest przyzwoita lub wyjdzie słońce… Doznamy niezapomnianych wrażeń i ogromnej satysfakcji z bycia w tym miejscu.

Reschenpass/Passo di Resia – Austria/Włochy.

Miejsce, w którym w ciągu kilku godzin możemy na rowerze objechać malownicze terytoria trzech państw: Austrii, Włoch oraz Szwajcarii. Przełęcz Reschenpass bądź Passo di Resia stanowi jedną z istotnych dróg wjazdowych do północnej części Italii, łącząc przy tym dolinę Val Venosta z austriacką doliną rzeki Inn.

Jeśli rozpoczniemy podróż w Austrii, to tuż za włoską granicą dotrzemy do jeziora Lago di Resia. Jest to zbiornik zaporowy, powstały w wyniku przegrodzenia zaporą rzeki Adygi. Co je wyróżnia spośród pozostałych alpejskich jezior? Wyrastająca z tafli wody wieża XIV-wiecznego kościoła, która spowija Lago di Resia aurą mistycyzmu. Pierwotnie w okolicy były trzy jeziora. Dzięki budowie zapory uzyskano jedno z nich. Wymagało to decyzji o zalaniu 563 hektarów ziemi i wyburzeniu 163 zabytkowych budynków wiosek Curon Venosta i Resia. Na pamiątkę zostawiono zabytkowy kościół i jego wieża do dziś stanowi bardzo charakterystyczną atrakcję.

Dookoła jeziora wiedzie sporo fajnych dróg, zarówno asfaltowych, jak i szutrowych. Okalające je skalne masy, a także widoczne w oddali ośnieżone szczyty podkręcają klimat tego miejsca. Sama trasa okrążająca ten lazurowy zbiornik jest długa na 15 kilometrów i stosunkowo płaska, co czyni ją niezwykle łatwą i przyjemną nawet dla niedoświadczonych rowerzystów.

Passo dello Stelvio, Włochy.

Cytując na wstępie Wojtka: “Klasyka! Absolutna górska piękność!”. Need to know dla każdego rowerzysty, który wsiada na rower częściej, niż jadąc do sklepu czy do pracy. Odcinek ten gościł uczestników Giro d’Italia dwunastokrotnie, za każdym razem zmuszając ich do tytanicznej pracy.

Przełęcz Stelvio znajduje się tuż przy granicy włosko-szwajcarskiej, jednak jej nie przecina. Zdobyć Stelvio można na trzy różne sposoby:

  • od wschodu, startując z miejscowości Prato;
  • od południowego zachodu, zaczynając w Bormio;
  • od północnego zachodu, startując jeszcze po stronie szwajcarskiej. Droga ta łączy się na pewnym etapie z trasą z Bormio.

Każdy z tych wyborów jest inny, jednak najbardziej ikoniczna jest wspinaczka z Prato, która zaczyna się na wysokości około 900 m, a kończy na 2758 metrze. W tym wypadku na szczyt prowadzi 48 wijących się stromo zakrętów. To właśnie te serpentyny są tak legendarne i fotogeniczne.

Niezależnie od wyboru drogi, podjazd to mniej-więcej 25 kilometrów pedałowania przy średnim nachyleniu 7,4%. Z racji wysokości, Passo dello Stelvio jest przejezdna zaledwie kilka miesięcy w roku. Krajobrazy są cudowne niezależnie od tego, czy zbocza gór pokryte są zielenią traw, czy bielą pierwszych śniegów. Widok na Alpy Retyckie po prostu zapiera dech w piersi. Reasumując – Passo dello Stelvio, to kolarski must have!

Kaunertaler Gletscherstrasse, Austria.

Wracamy do malowniczego Tyrolu. Kaunertaler Gletscherstrasse, to nazwa drogi pośród doliny Kaunertal. Wiedzie ona nad zbiornikiem wodnym Gepatschspeicher, osiągając koniec na skraju lodowca Weißseeferner. Miejsce dorocznego wyścigu kolarskiego Kaunertaler Gletscherkaiser XXL Radmarathon.

Tym, co przyciąga cyklistów do doliny Kaunertal jest z pewnością wysokość. Kolejną okolicznością jest fakt, że Kaunertaler Gletscherstrasse jest szlakiem czynnym cały rok. Droga jest piątą najwyżej położoną asfaltową szosą w Europie i u swojego szczytu sięga 2750 metrów. Stamtąd można zjechać na dół, bądź – podobnie jak Wojtek – chwycić rower w ręce i wjechać kolejką górską na Karlesjoch (3108 m). 

Sam podjazd rozpoczyna się w miejscowości Prutz, jest bardzo wymagający i liczy sobie 38,7 kilometrów długości. Można go podzielić na dwa etapy z przerywnikiem pośrodku. Pierwsza część, to 21 km umiarkowanego nachylenia. Między 21, a 26 kilometrem następuje pauza i jazda po płaskim wzdłuż sztucznego jeziora Gepatschspeicher. Ostatnia część, to coraz bardziej hardkorowa stromizna. Końcowe 12 kilometrów, to blisko 1000 metrów pokonanych w pionie. Na tej wysokości trudniej jest także o tlen w powietrzu, więc dotarcie na Weißseeferner jest prawdziwym wyzwaniem. Wszystko jest jednak kwestią siły mentalnej i jeśli naprawdę chcesz – pokonasz tę trasę i pokochasz emocje, które ze sobą niesie.

Colle del Sommeiler, Włochy.

Przełęcz Sommeliera leży w zachodnim Piemoncie, tuż przy granicy z Francją. Podobnie jak kilka innych miejscówek z zestawienia Wojtka, absolutnie nie jest to żaden polder czy depresja. Szczytowy punkt drogi leży na wysokości 2993 m, a wspinaczka nań stanowi najwyższą szutrową trasę na naszym kontynencie. 

Na samym jej początku, po zjeździe z autostrady stoi znak, który głosi, że jest to droga boczna. Asfalt kończy się w miejscowości Rochemolles i z tego miejsca pozostaje nam tylko trakt szutrowy, a później wręcz kamienisty. Podjazd, to okrutne 20 kilometrów z maksymalnym nachyleniem na poziomie 13%. 

Po pierwszym etapie wspinaczki trasa staje się naprawdę trudna i pomóc może tu przede wszystkim lekki rower, odpowiednie ogumienie oraz spory zapas wody i żeli energetycznych. Gdy przekroczycie 2400 metrów, powietrze staje się coraz cięższe, a stan drogi nieustannie się pogarsza. Oprócz nielicznych rowerów, trasa jest dostępna wyłącznie dla samochodów terenowych i motocykli. Niestety wzbijają one tumany kurzu, co jest kolejnym utrudnieniem dla rowerzystów. Droga kończy się parkingiem na wysokości 2993 metrów.

Na sam szczyt Sommeiller, który liczy sobie 3333 metry również da się wjechać na dwóch kółkach, jednak wymaga to odpowiedniego doświadczenia i przede wszystkim porządnego “górala”. Czasem trzeba też przetargać rower przez zwały śniegu. Oprócz widoków, najbardziej istotne są tutaj emocje. Na zakończenie trzeciej cyklu epickich kolarskich miejscówek przytoczymy tu relację z ostatniej wspinaczki Wojtka:

Ostatnie wymuszone uśmiechy wymieniam z Niemcami zjeżdżającymi z góry terenowymi autami. Pokazują uznanie rowerzyście i zdecydowanie odradzają mi dalszą jazdę. Ruszam z nadziejami jak Polska na Mistrzostwa Świata w Katarze – licząc na cud. Kilometr dalej zaczyna się już dramat. W tym momencie pierwszy raz chciałem zawracać. Zwykle w takim stanie jestem po stu kilometrach alpejskiego ultra, a za chwilę będzie jeszcze gorzej!

Półżywy docieram do granicy pierwszych śniegów – 2600 m. Picie dawno się skończyło, ostatnie schronisko jest 10 km niżej. W wielu miejscach pcham rower pod górę. O jeździe już dawno można zapomnieć nie ze względu na nachylenie, a głównie zalegające kamienie. Na 2850 m ZOSTAWIAM ROWER na poboczu i cisnę końcówkę z buta, po śniegu. Moja początkowa euforia została gdzieś na 2000 metrze n.p.m., a stan fizyczny w tym momencie jest dobrze widoczny na jednym ze zdjęć. Jest źle! Tak blisko, że szkoda wracać, a wciąż tak daleko…

Od 2900 metra drogę całkowicie zasłania zalegający śnieg. Brnę w nim po kolana, a po dłuższej walce wychodzę znów na kamieniste podłoże. Docieram jakoś do końcowego parkingu. Na liczniku 2990 m, ja pi**dolę. Zaczynam się wspinać na czworaka po wielkich kamieniach stromym zboczem. Jest 2997, o Jezu, jak mało już brakuje! Dziury między kamieniami są za duże, robi się bardzo niebezpiecznie. Buty kolarskie z blokami i nieregularne, sypkie kamienie, to jest raczej średni zestaw wspinaczkowy. Co robić!?

Podrzucam garmina kilka metrów do góry! Raz, drugi, piąty… za którymś kolejnym lotem wskakuje wysokość 3001 m! BINGO!!! Dziękuję, do widzenia!

Zaczynam zjeżdżać, a raczej schodzić, zsuwać się. O tej porze nie ma tu już żywej duszy. Po drodze zbieram rower, choć raczej mam go ochotę tam zostawić…

Nie wyobrażacie sobie, jak wieczorem smakuje piwo po czymś takim…”

Jeśli chcecie sobie to uzmysłowić, musicie się przekonać na własnej skórze i samemu targnąć się na Colle del Sommeiler.


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

01/03/2023

Wojciech Michałek: Powiedziałbym tylko trzy słowa: zacznij, bo warto!

Zapraszamy na wywiad-rzekę z Wojtkiem Michałkiem – laureatem nagrody “Podróżnik roku 2022”, znanym również z prezentowania fantastycznych kolarskich miejscówek.

Twój nick na portalach społecznościowych brzmi: “Wojtek.killer”. Skąd przydomek “Killer”?

–  Ten nick nadała mi koleżanka dobre 20 lat temu, albo i lepiej. Po emisji filmu z Cezarym Pazurą w roli Jurka Kilera. Oczywiście to miało znaczyć, że daję sobie radę w różnych sytuacjach życiowych. Ksywa wymyślona trochę w sposób żartobliwy. Krótko mówiąc, zawiera się w niej to, że zazwyczaj spadam na przysłowiowe “cztery łapy”.

Czyli z rowerami “Killer” nie ma nic wspólnego?

–  W późniejszym czasie zapewne zaczęło mieć. W związku z moimi alpejskimi wyjazdami, pokonywaniem różnych górskich trudności i ekstremalnych wyścigów. Z racji przygód, które przez lata miałem na rowerze. Wzięło się to zupełnie z czego innego i nie ma to absolutnie związku z wkładaniem kija w szprychy rywalom, czy czymś z tych rzeczy.

Myślałem, że to bardziej dlatego, że zabijasz tyle kilometrów na trasach, które pokonujesz.

–  W gruncie rzeczy takv,bo rocznie przejeżdżam ponad 20 tysięcy km, jednak bezpośrednio ten “Killer” wziął się zupełnie z czegoś innego. Dopiero później to zostało dopasowane do tego, że przejeżdżałem coś z Tour de France albo jakiś fajny podjazd. To jest takie dorobione teraz, że “Killer pokonał coś tam”, ale w pierwszej wersji to dotyczyło czegoś zupełnie innego.

Jasne. Rower rowerem, a czym Wojtek “Killer” zajmuje się zawodowo? Czy to jest coś związane z branżą, czy również coś zupełnie innego?

–  Związane z branżą, ponieważ jestem absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i sport był w moim życiu od zawsze. Kiedyś była to bardziej piłka nożna, mam nawet tytuł trenera II klasy. W dojrzałym już wieku trochę zaczęła doskwierać mi kontuzja kolana i byłem zmuszony zmienić dyscyplinę sportu. Rower zawsze był obecny okazjonalnie. Najpierw za dzieciaka, później zdarzały się jakieś sporadyczne wypady nad morze. Zdarzyło się też pojechać w Alpy w 2003 roku. Dopiero później, mniej-więcej od 15 lat, powolutku pnę się do góry. Jeżdżę coraz więcej, wjeżdżam coraz wyżej, pokonuję coraz poważniejsze i dłuższe szlaki. Zaliczam trasy wyścigów, przełęcze znane z Giro d’Italia czy Tour de France. Pokonałem trasy ”Pięciu Monumentów”, czyli najważniejszych jednodniowych wyścigów kolarskich. Liege – Bastogne – Liege, Lombardię, Ronde van Vlaanderen, Paryż – Roubaix czy w ubiegłym roku Mediolan – San Remo. To wyścigi, które są bardzo cenione zarówno wśród amatorów, jak i zawodowców. Takie “must have” w kolarskim CV. Jak je przejedziesz, to jesteś taki “Killer”.

Czy był jakiś konkretny dzień, w którym siadłeś i stwierdziłeś: “od dzisiaj będę cisnął na rowerze”, czy ta miłość do kolarstwa ewoluowała stopniowo? Co było takim katalizatorem dla Twojej pasji?

–  Oczywiście rower zawsze był gdzieś obok piłki, czy innych dyscyplin sportowych, które istniały w moim życiu w mniejszym bądź większym wymiarze. Natomiast takim bezpośrednim impulsem, że muszę zacząć robić coś innego była kontuzja, którą odniosłem w czasie turnieju piłkarskich “szóstek”. To był problem z kolanem i usłyszałem od lekarza, że muszę się trochę opanować z piłką. Zalecono mi rower. Na początku była to forma rehabilitacji kolana, która potem przeszła – jak to żartobliwie mówią moi znajomi – w rehabilitację ‘’do przesady ‘’. Tak się to rozwinęło, że w pewnym momencie połączyłem dwie moje największe pasje. Z jednej strony kolarstwo, bo to jest tak, że również od dawna śledzę dyscyplinę i oglądam wyścigi. Czasem w telewizji, a czasem na żywo, bo często jeździmy na takie poważne zawody jako kibice. Połączyłem więc kolarstwo z drugą pasją, a mianowicie podróżami. Uznałem, że nie muszę jechać do jakiegoś hotelu leżeć plackiem i się opalać, tylko jak już gdzieś pojedziemy, to można zabrać ze sobą rower lub go wypożyczyć i przejechać fajne miejsca, zrobić jakiś ciekawy podjazd albo się pościgać. Tak to wygląda już od dobrych kilku lat. Gdzieś jedziemy, coś zwiedzamy, ale najczęściej towarzyszą nam rowery i docieramy tam, gdzie turysta nie dotrze samochodem czy autokarem.

Jakbyś miał wskazać jedną rzecz za którą pokochałeś kolarstwo, byłoby to…

–  Szeroko rozumiane emocje, adrenalina. Wszystko, co się przeżywa, co możesz zobaczyć, czego możesz doświadczyć. Czasem jeżeli ja sam jadę w jakimś wyścigu dla amatorów, to jest nawet taki trochę strach, powiedziałbym. To są rzeczy, które w danym momencie cię przerażają, ale potem je na długo zapamiętujesz i wspominasz. Zostają w twojej głowie, w sercu. Oprócz tego, jakieś fajne przełęcze, na przykład jak wjedziesz rowerem na wysokość, powiedzmy, 2700-2800 m, to są takie widoki , że WOW!

Magiczne widoki, magiczne momenty.

–  Dokładnie, ładna pogoda, góry, słońce, śnieg, szczyty, cały ten krajobraz. Wiesz, w Polsce najwyższy szczyt – Rysy – ma niecałe 2500 m, a najwyższa droga asfaltowa jest na wysokości 1300 m. W innych górach da się wjechać na wysokość blisko trzy tysiące metrów. Jest taki szczyt w hiszpańskich górach Sierra Nevada, nazywa się Pico Veleta. Tam jeszcze nie byłem i to wszystko przede mną. Na Pico del Veleta jest asfalt, wprawdzie nieco pokruszony, ale można wjechać nawet na 3300 m. To najwyżej położona droga asfaltowa Europy .Taka ciekawostka geograficzno-drogowa.

Brzmi niesamowicie. Powiedz mi, jak się jeździ na takiej wysokości? Czy różnica w ilości tlenu ma aż takie znaczenie?

–  Ten temat poruszają często dziennikarze w trakcie kolarskich transmisji telewizyjnych. Tłumacząc laikom, chodzi o to, że wysoko jest rozrzedzone powietrze, a zarazem mniej tlenu. Wysiłek też jest wzmożony i, jak to się czasem mówi, “nie ma czym oddychać”. Po części jest to prawdą. W trakcie jazdy trudno to w 100% wyczuć. Podjeżdżając rowerem długi podjazd (20, 30, 40 km) niełatwo odnaleźć ten moment, w którym mówisz sobie: “Aha, tu mi się ciężej jedzie, bo jest mniej tlenu”. Rośnie poziom zmęczenia, a tlenu wraz z wysokością ubywa i suma tego daje taki efekt. Tak, rzeczywiście na dużych wysokościach jeździ się dużo ciężej.

Cofnijmy się teraz na sekundę w czasie. Czy Wojtek “Killer” pamięta swój pierwszy rower?

–  Wiesz co, niekoniecznie. Jestem jeszcze z czasów, w których mogły się trafić jakieś “Wigry”, składaki, czy coś tego typu. Później była jakaś mała kolarzówka, i tak dalej. Myślę, że każdy zaczynał podobnie, standardowo. Potem, jak zajeździsz jeden, drugi rower, zaczynasz przygodę w której pojawiają się jakieś wyścigi lub dalsze wyjazdy, to wtedy szukasz różnych rezerw. Okazuje się, że możesz inaczej trenować, lepiej się odżywiać, regenerować w odpowiedni sposób. Ale możesz również trochę zainwestować w sprzęt, który też daje określone bonusy. Będzie się jechało łatwiej, szybciej, bardziej komfortowo, lżej. Czyli pojedziesz na dłuższy dystans, wjedziesz wyżej, na mniejszym zmęczeniu. Po prostu osiągniesz dzięki temu lepsze rezultaty.

Okej, wróćmy więc do obecnej rzeczywistości. Znajdujemy się w pięknym, okazałym pubie. Kilka miesięcy temu odebrałeś tutaj nagrodę “Podróżnik Roku 2022”. Co dla Ciebie znaczy ta statuetka? Czy to takie ukoronowanie tej dotychczasowej rowerowej przygody, czy wręcz przeciwnie – motywuje Cię to nakreślania sobie dalszych celów?

–  Mam nadzieję, że to nie jest ukoronowanie, bo ukoronowanie kojarzy mi się z końcem czegoś! Ja natomiast myślę, że jestem dopiero w połowie, albo na jakimś pośrednim etapie. Tych podjazdów, podróży, miejsc do zobaczenia teoretycznie jest wciąż sporo. Nie byłem jeszcze na przykład w Pirenejach, oczywiście nie widziałem wszystkiego w Alpach… Każda podróż kończy się odkryciem czegoś nowego. Upraszczając: na każdą górę można wjechać nie tylko jedną drogą. Czasem są dwa podjazdy albo cztery. Jest taka góra we Włoszech – Monte Grappa – na którą można wjechać dziesięcioma różnymi drogami! Wjechałem dwiema… Myślę więc, że to ciągle będzie trwało. Jeśli chodzi o tą nagrodę, to nie ma co ukrywać, że w pewien sposób miło mnie połaskotała.

Każdy człowiek, który jest w jakiś sposób wyróżniony tak się czuje. To bardzo fajne, że ktoś to zauważył i docenił. A tym bardziej, jeśli była to brać kolarska. Ludzie związani z branżą, kolarze-amatorzy, Wojtek Kluk, który, jak doskonale wiesz, stworzył takie fantastyczne miejsce. Ciągną tu ludzie związani ze sportem, z rowerem, ale też z piłką nożną czy żużlem. Oczywiście nie jest to moim celem, ale być może kogoś zainspiruję. Może ktoś zaczerpnie ode mnie jakieś fajne miejsce, albo pojedzie gdzieś, gdzie już był a w tamtym  momencie, gdy kiedyś tamtędy tylko przejeżdżał i nie wiedział co można fajnego zobaczyć, to podczas kolejnego przejazdu pojedzie np. w miejsce, o którym opowiadałem.

Wracając do Wojtka Kluka z fabrykarowerow.com. Jak długo trwa Twój mariaż z tym miejscem? Czy z tym również wiąże się jakaś specjalna historia, a może Fabryka przyciągnęła Cię w naturalny sposób?

–  Mnóstwo kolarzy z Częstochowy jeździ po okolicznych terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Radomsko, w którym mieszkam, nie leży bardzo daleko stąd i kolarze z obu regionów spotykają się często na tzw. “ustawkach”, czyli wspólnych treningach kolarskich. W ten sposób razem jeździliśmy, zaczęło dochodzić do pierwszych rozmów, nawiązały się przyjaźnie. Z chłopakami z Częstochowy, nawet z tutejszej Fabryki, jak Adaś i Arek byłem na wyjazdach w Alpach. Z Wojtkiem wprawdzie jeszcze nigdzie nie byliśmy, ale już za niecałe dwa miesiące jedziemy razem na Paryż – Roubaix. Wojtek ceni mnie pewnie również za to, że już w 2019 r. w tym wyścigu udało mi się dotrzeć do mety. Zmontowaliśmy teraz taką ekipę, jedziemy w siedmiu…

Siedmiu wspaniałych?

–  To się jeszcze okaże (śmiech). Sześciu będzie startowało, w tym trzech kolarzy z Częstochowy, dwóch z Radomska i jeden z Wielunia. Siódmy kolega będzie naszym dobrym duchem, mechanikiem, dyrektorem sportowym i człowiekiem w zasadzie od wszystkiego.

Tak zwany zadaniowiec. Słuchaj Wojtku, zwiedziłeś już kawał Europy. Zaliczyłeś mnóstwo zjazdów, podjazdów i przeróżnych tras. Gdybyś miał teraz wymienić jedną najlepszą i najgorszą rzecz, która przytrafiła Ci się podczas tych podróży, byłoby to

–  Zacznę od tej najgorszej. Oczywiście bywa niebezpiecznie. Są wszelkie różnego rodzaju nieprzyjemne historie, których nie jesteś w stanie przewidzieć ani nad nimi zapanować. Mają miejsce różne kraksy czy inne nieprzewidziane zdarzenia. Jedna z takich najbardziej niebezpiecznych akcji spotkała mnie na włoskim wyścigu Tour d’Ortles. To jest okrutny wyścig, bo jedzie się w nim 250 km po Alpach, w tym przełęcze Stelvio, Gavia, Tonale i Palade. Trasa ma przewyższenia rzędu 5500 m. Tłumacząc niezorientowanym ludziom, jest to dużo więcej niż na najbardziej górskim, alpejskim etapie Tour de France. Ogromne zmęczenie, w moim przypadku było to 14 godzin jazdy. Najlepsi, młodzi, przejeżdżają to w okolicy 10-11 godzin. Jednym słowem – katorga. Startuje się o 4 rano  i trzeba się przez cały dzień uwinąć, żeby w ciemnościach nie finiszować. I na tym ogromnym zmęczeniu, po jakichś 200 kilometrach, całkiem niespodziewanie przez ulicę przebiegł nam jakiś ogromny zwierz. Do dzisiaj nie wiem co to , bo to trwało dosłownie sekundę. Prawdopodobnie był to jakiś jeleń lub coś jego rozmiarów. Zwierzę wielkości konia, z rogami, które wyskoczyło z lasu. Ku naszemu przerażeniu, to zwierzę przebiegło nam przed oczami, przyrżnęło w mur okalający trasę, odwróciło się i zdążyło przebiec z powrotem jeszcze zanim nadjechał pierwszy kolarz z naszej grupy. To się fajnie i spokojnie opowiada, ale to był taki szok, taka sytuacja, której nie jesteś w ogóle w stanie ogarnąć. Możesz się spodziewać upadku na rowerze, zderzenia z innym kolarzem, jakiegoś wypadku związanego z samochodem, ale koń z rogami przebiegający przed tobą?!  Jak sobie dopiero potem uświadomisz, że zabrakło pół metra do gotowego nieszczęścia, które mogło się naprawdę fatalnie skończyć… Kompletnie nie do opisania, dopiero później człowiek docenia jakiego miał farta. To jest taka adrenalina, że aż trudno ją ubrać w słowa.

A ta najprzyjemniejsza historia?

–  Najprzyjemniejsze momenty są zawsze wtedy, gdy się ciśnie pod jakąś górę i dojedzie w miejsce trudne do osiągnięcia. Jeszcze lepiej, kiedy uda się zrobić zdjęcie z tablicą w rodzaju “tu byłem”, a obok znajdują się wysokie cyfry oznaczające wysokość. Są też momenty, gdy ukończysz jakiś bardzo trudny dla kolarzy wyścig. Na przykład Paryż – Roubaix, o którym wcześniej rozmawialiśmy. To jest taki katastrofalny wyścig, gdzie jedzie się miejscami po sekcjach brukowych z kamieni, które układane były przez francuskich rolników ponad 100 lat temu. Tam jest wiele sytuacji, w których można stracić trochę zdrowia lub roweru. Wiele może się tam zdarzyć, a do tego często jest brzydka pogoda. Te fajne rzeczy, to na pewno jest meta każdego takiego “grubego” wyścigu. Oprócz tego są mniej hardkorowe sytuacje po drodze, np. podziwianie widoków. Jak mówię, takie mniej ekstremalne rzeczy, ale dające wielką radość “widokowo-smakowo-kontemplacyjną”. Można to nazwać w ten sposób. Zdjęcia, które po powrocie do domu “smakujesz” na spokojnie…

Myślę, że Wojtek Michałek mógłby napisać o swoich przygodach książkę.

–  Trudno się w ten sposób do tego odnieść. Ale… Tak. Zdecydowanie TAK! Oczywiście byłbym przesadnie skromny, gdybym powiedział: “Nie, skądże znowu ! ”. Z drugiej strony jeżdżę od tylu lat i byłem w tylu miejscach… Tych historii wesołych, mniej wesołych, bardzo wesołych czy smutnych było tyle, że pewnie jakiś zeszycik 16-kartkowy, no, może 32-kartkowy byłbym w stanie zapełnić.

Albo 300-kartkowy! Pomimo tych setek tysięcy przejechanych kilometrów, jesteś mimo wszystko kolarzem-amatorem. Jak wiele dzieli Ciebie do przeciętnych zawodowych kolarzy, z którymi niejednokrotnie spotykasz się na trasie?

–  Mnie, to dzielą już lata świetlne! Jestem z takiego trochę przedwojennego rocznika, żartobliwie mówiąc. Natomiast poważnie, jeżeli pytasz o młodych chłopaków, powiedzmy 30-letnich, to takiego wytrenowanego amatora od zawodowca dzieli wciąż bardzo, bardzo dużo, albo jeszcze więcej. Ludzie, którzy jeżdżą zawodowo na rowerze, to osoby, które praktycznie śpią z tymi rowerami. Jeżeli się zbada parametry takiego wyżyłowanego amatora i zestawi ze słabszym nawet profesjonalistą, to ciągle jest kompletnie inna liga. Nie ma co tego w ogóle porównywać. To tak, jakbyś w piłce nożnej pytał czy król strzelców w lidze szóstek jest w stanie np. wejść jutro w buty piłkarza na poziomie Ekstraklasy. Strzelił  bramki w kilku meczach turnieju i teoretycznie coś umie, jednak mimo wszystko jest to absurd, bo są na zupełnie innej planecie. Tutaj, w kolarstwie, jest dokładnie tak samo.

Poświęcasz rowerom – podobnie jak wielu innych pasjonatów – setki godzin. Zaprezentuję Ci pewne twierdzenie. Kolarstwo amatorskie na wysokim poziomie, to rzecz dostępna i osiągalna dla przeciętnego Kowalskiego. Prawda czy fałsz? Pytam również między innymi o koszta takiego hobby.

–  Na takie zdanie odpowiedziałbym: i tak i nie. Oczywiście dla kogoś “z ulicy”, to na pewno nie. Zaczniemy od końca, od tych kosztów. Ktoś powie, że to jest droga dyscyplina, “no bo rower”. Oczywiście, że rower kosztuje, ale odniosę się dla przykładu do narciarstwa. Ta dyscyplina też kosztuje, bo trzeba kupić narty, ciuchy, kask, gogle, buty, rękawice, kije jechać w góry, zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria. Poza tym jeżdżąc na narty, przy każdym wyjeździe trzeba za każdym razem opłacić wyciągi, skipassy, itd. Tego się nie uniknie. Natomiast tutaj, gdy kupisz rower, to – umownie mówiąc – można nim jeździć za darmo. Oczywiście to nie jest też tak, że jak ktoś siedział do tej pory na kanapie, to nagle z niej wstanie, kupi dosyć drogi rower i będzie szybko jeździł. Działa to tak, jak w każdej innej dyscyplinie. Trzeba swoje wyjeździć, podobnie jak piłkarze muszą ileś lat trenować, żeby osiągnąć pewien poziom. Tak funkcjonują wszystkie dyscypliny sportu. Trening, ciężka praca, do tego pasja. Najlepsze efekty są wtedy, kiedy ktoś kolarstwo po prostu lubi. Jeżeli ja pojadę na trening, to ktoś początkujący poszedłby ze mną na ten trening powiedzmy “za karę”. Bo jemu będzie na początku ciężko, bo się spocił, bo nie widać na początku efektów. Jak ktoś pójdzie pierwsze kilka razy na siłownię i nic dotychczas nie robił, to też jest niezadowolony. Bo boli, bo zakwasy się zrobiły, itd. Profity czy te “kupony przyjemności” odcina się dopiero po jakimś czasie. A najlepiej po wielu latach treningu. W zasadzie im dalej w ten las, tym lepiej.

Regularność i konsekwencja.

–  Dokładnie. Trening jest podstawą. Potem, jeśli ci na tym zależy, dochodzą inne elementy. Odżywianie, regeneracja, człowiek się pilnuje, bo widzi, że to przynosi efekty. . Jak ktoś prowadzi bardzo rozrywkowy tryb życia, to nie zaistnieje w żadnej dyscyplinie sportu . Jeśli osoba koncentruje się na treningu, to z czasem będą te efekty przychodzić. Tak jest wszędzie, w kolarstwie również.

A powiedz nam, ile znajduje się rowerów w twoim parku maszyn?

–  Tak by się mogło wydawać, że mam z 10 rowerów, jednak to nie jest prawda. Mam trzy sztuki, z czego jeden taki śmieszny, z supermarketu, za 2000 zł. Mam swój “okręt flagowy” Treka z Fabryki Rowerów, to jest taki – mówiąc żartobliwie – niedzielny, kościelny, wyjazdowy sprzęt. Znajomi mechanicy z Fabryki grożą mi palcem, bo wiedzą, że ja dużo jeżdżę i ten rower się szybciej zużywa. Namawiają mnie, żebym częściej jeździł tym gorszym, albo nawet tym najgorszym. Jazda zimą sprowadza się do tego, że w trudniejszych warunkach pogodowych, kiedy jest błoto, deszcz i niska temperatura, ten sprzęt się niszczy. Wtedy lepiej pojeździć tym tańszym rowerem. To jest też coś takiego, że te gorsze rowery więcej ważą i ciężej się na nich jeździ. Ale dzięki temu, że trenujesz na takim rowerze, organizm przyzwyczaja się do większego wysiłku. Potem, jak wsiądziesz na lżejszy model w sezonie, jedzie się dużo lepiej. To tak jak bieganie w kamizelce z obciążnikami. Jeśli ją zdejmiesz, czujesz, jakbyś dostał drugie i trzecie życie. Nagle się okazuje, że WOW! Mocno potrenowałeś, mądrze odpoczywałeś, zmieniłeś sprzęt na lżejszy i kiedy przychodzi sezon – po prostu fruwasz. Siatkarze kiedyś trenowali z obciążeniem, biegacze robią to samo. Wysiłek w tym momencie jest wzmożony, a potem, gdy to odpada, zaczyna się “latanie” i jest znacznie, znacznie lżej.

Maltretuję Cię już dość długo. Na zakończenie naszej rozmowy zostawiłem sobie jedno pytanie. Mianowicie, całkiem zasłużenie jesteś inspirującą postacią dla okolicznych i nie tylko kolarzy-amatorów. Jaka jest złota porada od Wojtka “Killera” dla kogoś, kto dopiero wspina się w swojej rowerowej pasji? Dla kogoś, w kim to ziarenko miłości do kolarstwa dopiero kiełkuje.

–  Mam powiedzieć krótko i na temat? Jeśli tak, powiedziałbym tylko trzy słowa: ZACZNIJ, BO WARTO! Gdybym miał rozszerzyć wypowiedź, to jeżeli będziesz trenował sumiennie, podejdziesz do tego z pasją i połkniesz kolarskiego bakcyla, prawdopodobnie będziesz jeździł w coraz ciekawsze miejsca. Dam gwarancję, że jeżeli wybierzesz się choć raz w Alpy i zobaczysz te fajne widoki, podjazdy, zimę… przepadniesz! W pozytywnym sensie oczywiście! To są rzeczy, rzeczy, których ani w Częstochowie ani w Radomsku, ani nawet w naszych Tatrach nigdy nie uświadczysz. Zupełnie inna planeta. Wtedy na pewno wkręcisz się tak, że zapomnisz o bożym świecie i na sto procent będziesz jeździł na rowerze więcej i więcej!

Wojtek, ogromnie dziękuję za rozmowę, to była czysta przyjemność.

–  Również dziękuję.


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

24/02/2023

Trzy punkty podparcia – od nich zależy twój komfort na rowerze

W poprzednich wpisach przedstawiłam ci usługę bikefittingu, opowiadając o jej etapach, poznałeś również 5 powodów, dla których każdy powinien zainwestować czas i pieniądze w indywidualne dopasowanie roweru. Jeśli nie czytałeś poprzednich tekstów na temat bikefittingu to, ogólny opis znajdziesz klikając w link (5 powodów dla których bikefitting jest dla każdego) natomiast powody, dla których warto dopasować swój rower, znajdziesz tutaj – link do tekstu 9. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o trzech punkach podparcia w rowerze, które są kluczowe, pod kątem pozycji na rowerze, twojego komfortu oraz efektywności jazdy.

Stopy to Twój fundament

Pomyśl o domu zbudowanym na krzywym fundamencie; Jak bezpiecznie czułbyś się, śpiąc na trzecim piętrze? Ta sama logika dotyczy ciała. Ponieważ stopy są fundamentem ciała, źle podparte stopy powodują kaskadowy efekt komplikacji w całym ciele.

Na przykład stopa bez podparcia powoduje niewspółosiowość między stopą a kolanem i biodrem, co z kolei prowadzi do mniejszej mocy i stabilności pedału oraz zwiększonego prawdopodobieństwa kontuzji. Dlatego podparcie stopy jest bardzo ważne. Fizjoterapeuci zajmujący się ustawieniem rowerów oceniają stopy rowerzysty, aby ocenić, jak poruszają się w przestrzeni, aby pomóc określić, jaka stabilizacja i wsparcie mogą być potrzebne.

Czy warto zainwestować we wkładki do butów kolarskich?

Po określeniu unikalnych potrzeb twoich stóp będzie możliwe zoptymalizowanie wsparcia/stabilizacji za pomocą standardowych produktów, takich jak gotowe wkładki Bontrager oraz Superfeet lub wkładki indywidualnie dopasowywane pod wpływem wysokiej temperatury, przy użyciu specjalistycznej maszyny, które dokładnie będą odpowiadać potrzebom twojej stopy. Już w latach 70. XX wieku rozpoczęto prace nad kształtem i funkcjonalnością wkładek do butów kolarskich. Zauważono, że ok 80% rowerzystów potrzebuje indywidualnego podejścia, aby nie upośledzać biomechaniki ruchu stopy w trakcie pedałowania. Dlaczego to takie ważne?

Pedałowanie stanowi wyzwanie dla mechanizmów anatomicznych naszych stóp. Naciskając pedał, stopa przemieszcza się razem z nim po okręgu. Kiedy przyjmuje pozycję z godziny trzeciej, nacisk na pedał jest najmocniejszy, w tym momencie, jeśli nasza stopa nie jest prawidłowo podparta, nasza stopa zapada się do środka, wykonując ruch pronacji. To z kolei ma wpływ na kolejne ogniwa łańcucha biomechanicznego, najbliższe jest kolano, które również podąża do środka, w kierunku ramy, upośledzając efektywność pedałowania. Brak stabilności najlepiej widać z przodu i tyłu pedałującego kolarza. Nieprawidłowy ruch podczas pedałowania oraz nieprawidłowe ułożenie stopy będą wpływały na komfort, efektywność jazdy oraz będą czynnikiem powodującym kontuzje. Najczęściej rowerzyści skarżą się na przeróżne dolegliwości np. palący, piekący ból na spodzie stopy, bóle na krawędziach stóp i drętwiejące palce. Wielu kolarzy nie zdaje sobie sprawy, że bóle kolan, problemy ze ścięgnem Achillesa, problemy z pasmem biodrowo-piszczelowym i wiele innych urazów z pozoru niemających nic wspólnego ze stopami, właśnie w nich ma swoje źródło.

Po dobraniu wkładek należy odpowiednio ustawić bloki. Blok należy ustawić tak, aby 3. kość śródstopia (pomyśl o kostkach stóp) znajdowała się bezpośrednio nad osią pedału, a 1. kość śródstopia znajdowała się przed nią. Pomoże to zmniejszyć nacisk i gorące punkty na stopach. Jeśli chodzi o rotację bloków, będzie ona wynikała z twojego naturalnego ustawiania stóp podczas stania, chodzenia. Z kolei rozbawienie bloków będzie wynikało z twojej budowy. W niektórych przypadkach mogą okazać się konieczne podkładki pod blokami, by zapewnić ci idealne ustawienie. Jak widzisz, badanie twoich stóp naprawdę ma znaczenie.

Hips don’t lie – twoje biodra nie kłamią

Nie ma znaczenia, jak wygodna może być amortyzacja siodła ani jakie siodło według twojego sąsiada jest najlepsze; jeśli nie siedzisz prosto na kościach „kulszowych”, siodło będzie dosłownie wrzodem na tyłku. Właściwe dopasowanie obejmuje wywiad z jeźdźcem przed dopasowaniem w celu zarejestrowania istotnych informacji, które w połączeniu z badaniem rozstawu guzów kulszowych dadzą specjaliście informację na temat, jakie siodełko będzie odpowiednie dla ciebie. Gdy siodło ma niewłaściwą szerokość, jest albo za szerokie, albo za wąskie, jeździec ryzykuje siadanie na miękkiej tkance, co może powodować skręcenie bioder i kręgosłupa. Po upewnieniu się, że wspierasz się na właściwym siodełku, następnym krokiem jest określenie idealnej wysokości siodełka.

Zbyt wysokie ustawienie siodełka może powodować kołysanie i skręcanie bioder, a zbyt niskie ustawienie siodełka powoduje nadmierne obciążenie kolan. Istnieje wiele technik określania, co jest dla Ciebie odpowiednie, ale praktyczną zasadą jest to, że podczas pedałowania kolano powinno być lekko, gdy pedał znajduje się w dolnym położeniu.

Ustawienie wysokości siodełka nie dotyczy tylko długości nóg; chodzi również o elastyczność. Jeśli spędzasz większość swojego życia siedząc przy biurku od 9 do 17, możesz potrzebować nieco niższego ustawienia siodełka. Dzieje się tak dlatego, że siedzenie na krześle powoduje napinanie ścięgien podkolanowych, a ponieważ ścięgno udowe wywodzi się z guzowatości kulszowej (część kości kulszowej), napięte ścięgno ma tendencję do wyciągania miednicy do bardziej pionowej pozycji, powodując wyginanie się kolarza w dolnej części pleców i to powoduje siedzenie na „miękkiej” tkance. Przy ustawieniu siodełka zwraca się również uwagę na kąt nachylenia siodła, który będzie inny dla różnych siodełek i kolarzy.

Jakie powinieneś kupić siodełko?

Jak widzisz siodełko to kwestia indywidualna. Siodełka dzielą się w zależności od wybranej dyscypliny kolarskiej, przewidziano inne modele dla rowerów szosowych, górskich, miejskich itd. Dodatkowo mają różne rozmiary, a wybór rozmiaru zależy od twojego rozstawu guzów kulszowych. Do tego dzielą się na podstawowe, średnie oraz zaawansowane. Np. Siodełko Bontrager Aeolus jest dedykowane dla kolarzy szosowych, szukających pozycji race, bardziej agresywnej, pochylonej. Mamy 3 typy do wyboru, Comp, najtańsza wersja, Elite, Pro oraz RSL czyli najlżejszą wyścigową wersję. Aby znaleźć siodełko idealne dla ciebie, przyjdź na badanie do fabrykarowerow.com.

W skrócie wybór siodła zależy od:

  1. Rozstawu guzów kulszowych
  2. Pozycji na rowerze
  3. Odmiany kolarstwa
  4. Preferencji dotyczących wagi oraz ceny siodełka.

Wszystkie siodełka dostępne w fabrykarowerow.com znajdziesz tutaj.

Przy wyborze siodełka obowiązuje Bezwarunkowa gwarancja Bontrager – każde siodło Bontrager objęte jest 30-dniową gwarancją. Jeśli nie pokochasz naszego produktu, przyjmiemy go z powrotem. Tak po prostu.

Pozycja dłoni na kierownicy wszystko ci powie

Twoja szyja, dłonie i barki pomogą Ci potwierdzić, że Twoje stopy są dobrze podparte, że masz idealne siodło i że Twoje klamki są prawidłowo ustawione. Możliwe, że po ustawieniu bloków i siodełka, nadal będziesz musiał wprowadzić kilka poprawek do kierownicy i mostka, aby wyeliminować drętwienie w dłoniach lub obolałe barki. Może naciągasz się, żeby dosięgnąć klamek? A może boli Cię szyja podczas jazdy? Czy twoje nadgarstki, łokcie i ramiona są w jednej linii? Nie chcemy, aby stawy były idealnie proste i rozciągnięte jak potwór Frankensteina. Zamiast tego, sięgając po kierownicę, szukamy naturalnego łuku. Wyobraź sobie swoje ramię, gdy podnosisz rękę, aby uścisnąć czyjąś dłoń; zamiast dłoni chwytasz kierownicę. Chcesz neutralnej linii od przedramienia do dłoni, aby nadgarstek nie był przekrzywiony ani zgięty. Aby to osiągnąć, może być konieczne dostosowanie szerokości, obrotu, położenia lub kształtu kierownicy.

W pierwszej kolejności należy dobrać odpowiedni rozmiar kierownicy, odpowiedni do szerokości twojej obręczy barkowej. Dodatkowo, aby odciążyć ręce, można zmienić wysokość kierownicy, podnosząc ją lub opuszczając albo zmienić długość i kąt mostka.

Umów się na bikefitting, a nasi specjaliści, magistrzy fizjoterapii od początku do końca ci pomogą. Oszczędź swój cenny czas i skorzystaj z wiedzy i doświadczenia Bikefitterów i w pełni ciesz się jazdą na rowerze. Więcej szczegółów na temat bikefittingu znajdziesz tutaj.

W celu umówienia wizyty prosimy kontakt po numerem telefonu +48 451 159 109 lub drogą mailową fitting@fabrykarowerow.com 


Ania Wer – Tomica Coaching
Trener triathlonu & kolarstwa annatomica.com
Head Coach and founder @tomicacoaching

23/02/2023

Tubeless Ready TLR – system bezdętkowy i jego sekrety

Zdarzyło Ci się przebić dętkę w trakcie dalekiego maratonu? Jej wymiana jest dla Ciebie uciążliwa? Być może pora przejść na system bezdętkowy, który eliminuje te dwa problemy.

Czego potrzebujesz do używania opony bezdętkowej?

Przed rozpoczęciem konfiguracji ogumienia bezdętkowego należy upewnić się, że wszystkie niezbędne części oraz narzędzia są gotowe. Będziesz potrzebował:

  • mleczka uszczelniającego,
  • felg kompatybilnych z oponą bezdętkową
  • pompki o dużym zakresie ciśnienia
  • zaworów bezdętkowych
  • taśmy bezdętkowej (jeśli felgi nie są wstępnie oklejone)
  • łyżek do opon

Aby zamontować opony bezdętkowe, ważne jest, by zarówno opony, jak i felgi były gotowe do pracy bezdętkowej. Felgi specjalnie do tego przystosowane, tzw. Tubeless Ready (TLR) wymagają przed napompowaniem jedynie instalacji zaworu, ponieważ mają już specjalną taśmę/opaskę uszczelniającą. Jeśli posiadasz takie felgi – masz szczęście i możesz rozpocząć od kroku drugiego. Załóżmy jednak, że masz obręcze klasyczne. Powoli przeprowadzę Cię przez procedurę od samego początku.

1. Oklejenie obręczy

Przed zainstalowaniem taśmy bezdętkowej upewnij się, że felgi są bardzo czyste i suche. Sprawdź także, czy rozmiar taśmy odpowiada rozmiarowi wewnętrznej szerokości felgi. Użyj alkoholu izopropylowego (odparowuje po wykonaniu swojej pracy) oraz czystej szmatki, aby zyskać pewność, że w łożysku obręczy nie pozostały żadne zabrudzenia ani oleiste pozostałości.

Następnie, zaczynając 5 cm na lewo od otworu zaworu, ostrożnie zacznij nakładać taśmę. Najlepiej “na raz” nałóż 12 cm. Klejąc zgodnie z ruchem wskazówek zegara utrzymuj stałą siłę, aby upewnić się, że taśma jest napięta. Utrzymując napięcie, mocno dociśnij kciukiem sekcję, którą właśnie przykleiłeś. Powtarzaj ten proces, aż napotkasz początek taśmy. Kontynuuj przez jeszcze jedną sekcję, zachodząc na otwór zaworu. Następnie ostrożnie przetnij taśmę i jeszcze raz dociśnij.

2. Instalacja zaworu bezdętkowego

Zlokalizuj otwór zaworu i ostrożnie nakłuj taśmę za pomocą okrągłego szpikulca. Jeśli użyjesz szpikulca właśnie w formie okrągłej, zapewni Ci to utworzenie czystej, okrągłej dziury. W przeciwieństwie do noża, który przecina długi, podatny na rozszczepianie plaster taśmy. Gdy już to zrobisz, włóż zawór do obręczy i ostrożnie przepchnij go przez wykonany uprzednio otwór. Upewnij się, że podstawa zaworu znajduje się na równi z taśmą obręczową. Twoim następnym krokiem będzie zaaplikowanie nakrętki zabezpieczającej zawór oraz dokręcenie jej palcami, aż będzie szczelna. UWAGA! Nigdy, przenigdy nie używaj do tego szczypiec, kombinerek, itp. Absolutnie nie chcesz utknąć w trakcie jazdy z bardzo ciasną, niemożliwą do odkręcenia nakrętką. A tym bardziej uszkodzić cennych, wykonanych z włókna węglowego obręczy.

3. Montaż opony

Zanim zamontujesz oponę, sprawdź strzałkę orientacji na ścianie bocznej. Wpasuj jeden rant opony do obręczy i zamontuj jedną stronę opony. Wskazówka: upewnij się, że logo opony jest ustawione na równi z zaworem. Następnie, zaczynając naprzeciwko zaworu, wepchnij rękoma drugą stopkę opony. Opierając felgę na nogach lub podłodze, możesz wepchnąć oponę głęboko w obręcz. Im bliżej zaworu, tym będzie Ci trudniej. Na koniec upewnij się, że obie stopki opony znajdują się tak głęboko w obręczy, jak to tylko możliwe. Daje to luz wystarczający, aby zainstalować ostatni fragment opony.

4. Aplikacja mleczka bezdętkowego

Najłatwiejszym i najczystszym sposobem aplikacji bezdętkowego szczeliwa jest dodanie go bezpośrednio przez zawór. By to zrobić, wystarczy usunąć rdzeń zaworu (wentyla i wstrzyknąć mleczko do środka za pomocą strzykawki z wężykiem lub butelki z dyszą. Następnie ponownie zamontuj rdzeń zaworu. 

Alternatywnie, szczeliwo można dodać zanim końcowa część stopki zostanie osadzona w oponie. Zwykle wlewamy w oponę 80-120 ml szczeliwa, zależnie od jej rozmiaru. Nie warto oszczędzać na wadze poprzez stosowanie mniejszej ilości szczeliwa. Skąpstwo w tej materii drastycznie zmniejszy skuteczność całego systemu bezdętkowego.

5. Pompowanie opony

Teraz pozostaje już tylko wypełnić oponę powietrzem. Najłatwiejszym wyborem jest w tym wypadku skorzystanie z głowicy podłączonej do kompresora, ponieważ opona lepiej wtedy “siada” w rancie obręczy. Możliwe jest jednak napompowanie opon za pomocą zwykłej, standardowej pompki stacjonarnej. Ważne, żeby posiadała ona manometr pozwalający na precyzyjne dostosowanie odpowiedniego ciśnienia. Jeżeli opona jest uparta i nierówno osadzi się w obręczy, możesz spryskać rant silikonem w sprayu.

Po zakończeniu pompowania obróć koło i potrząśnij, by zyskać pewność, że szczeliwo równomiernie pokrywa wnętrze opony. Kolejna wskazówka: weź rower na krótką przejażdżkę natychmiast po pomyślnym napełnieniu ogumienia powietrzem. W ten sposób przetestujesz montaż oraz pozwolisz, by szczeliwo wypełniło oponę w pożądanym stopniu. 

Jeśli wszystko się powiedzie – a powiedzie się – możesz z radością użytkować systemu bezdętkowego.

22/02/2023

Tworzymy Fabryka Rowerów XC Team!

Nowy projekt fabrykarowerow.com zrzesza prawdziwych jednośladowych freaków. Większość z nas reprezentowała już amatorskie kluby, natomiast od sezonu 2022 wspólnie trenujemy oraz jeździmy na zawody. Tworzymy koleżeński team oparty na uzupełnianiu swoich braków i wzajemnej wymianie doświadczeń.

Fabryka Rowerów XC Team. Po co i jak powstał?

Pomysł ten dojrzewał w naszych głowach już od jakiegoś czasu. Pod koniec ubiegłego roku postanowiliśmy go zmaterializować i przedstawiliśmy nasz projekt Wojtkowi Klukowi – właścicielowi Fabryki Rowerów. Już od pierwszego wspólnego spotkania znaleźliśmy wspólny mianownik. Nasze cele idealnie się pokryły, zatem zdecydowaliśmy się działać pod szyldem Fabryki Rowerów.

Naszą nadrzędną wartością jest propagowanie kolarstwa, głównie wśród lokalnych rajderów. Tworzymy ciekawe eventy oraz promujemy jazdę na rowerze, zachęcając do niej ludzi poszukujących nowych pasji. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że wspólne treningi i integracja są kluczem do czerpania pełnej satysfakcji z jazdy. 

Wzbogacamy formułę “wieczornego czwartku” z Fabryką Rowerów, a także wprowadzamy na stałe (w okresie od marca do października) “wtorek MTB z Fabryką”, gdzie każdy spoza teamu będzie mógł zbierać punkty, które później wykorzysta przy zakupie sprzętu w sklepie fabrykarowerow.com. Ponadto od sezonu 2023 zadebiutują również warsztaty dla dzieci oraz jedno-dwudniowe wycieczki w dalsze zakątki Jury Krakowsko-Częstochowskiej. 

Oprócz tego reprezentować będziemy Fabrykę Rowerów na amatorskich maratonach, pokazując jednocześnie, jak dobrym wyborem może okazać się kupno roweru ze stajni Treka.

Jazda z nami przynosi multum korzyści.

Jeżeli dopiero stawiasz pierwsze kroki w kolarstwie górskim, nasz team podzieli się z Tobą doświadczeniami i pomoże Ci ustrzec się błędów popełnianych przez większość początkujących kolarzy. Lepiej nie mogłeś więc trafić! Zadbamy o Twoje umiejętności, ale też pomożemy w doborze odpowiedniego sprzęt lub podzielimy się wiedzą dotyczącą ekwipunku. Dobrze znamy gorzki smak złej inwestycji, a także konsekwencje niewłaściwego planu treningowego. We wtorki i czwartki po wspólnej jeździe spotykamy się w pubie sportowym fabrykarowerow.com na tak zwane “kolarskie pogaduchy”.

Dlaczego wspólne ustawki są tak bardzo cool?

Jeśli masz za sobą już kilka sezonów doświadczenia i nie potrzebujesz porad, zapraszamy do uczestnictwa we wtorkowych i czwartkowych jazdach. Gwarantujemy dobry i skuteczny trening w grupie. Pamiętaj również, że oprócz zorganizowanych ustawek jeździmy praktycznie codziennie. Gdy już się poznamy, dodamy Cię do naszej grupy na whatsapp. Członkowie naszego teamu na bieżąco informują się nawzajem gdzie, kiedy i na jaki czas planują trening. Wówczas będziesz mógł do nas dołączyć. 

Zapraszamy także wszystkich samotnych jeźdźców. W naszej grupie nikt nikogo nie ocenia, nikt z nikogo nie szydzi. Większość z nas zaczynała od jazdy w pojedynkę. W czwartki  mamy aż trzy rodzaje treningu: łatwy, średniozaawansowany i zaawansowany. Każdy jest więc mile widziany. Działamy według reguły mówiącej, że w grupie tkwi siła.

Nasze historie

Aby zilustrować wam, kim jesteśmy, kilku z nas zdecydowało podzielić się swoją rowerową historią. Szczerze wierzymy, że ten krótki przekaz jeszcze mocniej zachęci was do udziału w projekcie Fabryka Rowerów XC Team!

Mateusz Cz.

Mam na imię Mateusz i moją pasją od zawsze był rower. Rodzice śmieją się, że wcześniej jeździłem rowerem, niż chodziłem. Kolarstwo zacząłem traktować poważnie dopiero dwa lata temu. Do tej pory moje wyjścia na rower były mocno uwarunkowane pogodą. Sprowadzało się to do jazdy w sezonie letnim, głównie weekendami.

Wszystko zmieniło się po poznaniu mojej obecnej narzeczonej, która rozkochała mnie nie tylko w sobie, ale i w kolarstwie. Zaczęliśmy razem trenować. Większość moich najmilszych wspomnień wiąże się z rowerem. Wszystkie ciekawe miejsca w Polsce, Europie czy na świecie powiązane są właśnie z jednośladem. Od tego sezonu zasiliłem szeregi Fabryka Rowerów XC Team. Jestem pewien, że dzięki temu zespołowi moja rowerowa przygoda nabierze jeszcze większego rozpędu! Wraz z przyjaciółmi tworzymy silną grupę wyścigową, której głównym zadaniem jest zarażanie innych naszą pasją. 

Łukasz

Siema, mam na imię Łukasz i jeżdżę na rowerze. Ciekawi was, jak to się zaczęło w moim przypadku?

Gdy byłem dzieciakiem, dostałem na komunię czerwonego BMX’a. Byłem pewien, że czerwony kolor oznacza, że jest najszybszy na świecie. Ujeżdżałem go dosyć mocno na terenie mojej rodzinnej gminy Olsztyn. Z czasem ten temat mi się znudził i zaczęliśmy wspólnie z ziomeczkami uprawiać żużel na rowerach. Na tamten czas było to coś mega fajnego, bo dawało adrenalinę, rywalizację, a w przypadku wygranych wzrost osiedlowej reputacji. Po tym krótkim epizodzie “za gnoja”, jazda na rowerze zniknęła u mnie totalnie. Do takiego stopnia, że przez długi czas nie posiadałem żadnego roweru.

Minęło kilka lat bez rowerowych dwóch kółek, ale za to pojawiły się quady, na których przejeździłem po lokalnych ścieżkach dobrą dekadę. Brałem udział w różnego rodzaju zawodach cross, enduro, motocross, a nawet startowałem w wyścigach quadów po torze żużlowym. To były piękne czasy! Udawało się coś wygrać lub być na podium, poznało się fajnych ludzi, zobaczyło wiele ciekawych miejsc, przeżyło się też wiele trudnych sytuacji. Często wynikających z braku hamulca w głowie.

Jednak mój świat “mechanicznych zabawek” skończył się w 2016 roku, gdy uległem poważnemu wypadkowi na moim uwielbianym quadzie. Skutkiem “dzwona” było było złamanie kręgosłupa w odcinku piersiowym. Na moje szczęście posiadałem bardzo dobre ochraniacze i kask, dzięki którym doznałem “tylko” takich obrażeń. Karetka, szpital, 4 płytki i 2 tytanowe śruby. Masakra. Quada odpuściłem, ale z racji tego, że nie jestem w stanie wytrzymać bez adrenaliny, trzeba go było czymś zastąpić. Znów poszedłem w teren.

Pojawił się off-road w wydaniu terenowym. Pierwszy jeep i jego modyfikacje, pierwsze ubłocone klamki, pierwsze nocne jazdy w nieznanych miejscach, pierwsze spotkania z prawdziwymi maniakami off-roadu. Bardzo fajny czas, ale czegoś brakowało. Niby spoko, ale za mało wrażeń i zbyt duża zamułka.

W 2020 r. wybuchła pandemia COVID-19. Przez tę zarazę wszystko było zamknięte i ciężko było o nowe pomysły. Stwierdziłem więc, że kupię rower. Moim pierwszym wyborem był tzw. “góral-sztywniak”. Po telefonie do brata, który jest dobrym rajderem, pojechaliśmy razem w teren. Pojechałem i… umarłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że jazda na rowerze może być tak ciężka. Nie złamałem się i czyniłem postępy. Im było więcej wspólnych wypraw, tym jechałem dalej i szybciej, a ból mięśni nie był tak silny. Wpadłem na pomysł, że pojadę na zawody Bike Atelier Maraton w Rybniku. Było to piękne przeżycie! W opór błota, mnóstwo zawodników, ale też adrenalina i rywalizacja. Pomyślałem sobie: “To jest to! To moje miejsce i będę to robił.” 

Podobało mi się wszystko, ale mój rower – jak się okazało – nie był sprzętem do tego typu zawodów. Zapomniałem dodać, że od pierwszego markowego roweru miałem jeszcze dwa kolejne i ten ostatni był do enduro. A ja chciałem ścigać się w maratonach cross country. Udałem się więc do sklepu fabrykarowerow.com, gdzie chłopaki zaprezentowali mi dwa modele. Jednym z nich był Trek Supercaliber. Mówili: “Kup ten, będziesz szybki”. No to kupiłem podstawową wersję, którą z biegiem czasu doposażałem w coraz lepsze komponenty.

W kolejnym sezonie postawiłem na ściganie w Maratonach, a w międzyczasie trenowałem i jeździłem na lokalne ustawki. Między innymi organizowane przez Fabrykę Rowerów. Wszystko bardzo mi się podobało, a towarzystwo było naprawdę okej. Podczas tego okresu pojawił się kolejny model Treka, tym razem elektryczny Rail. Najlepsza zabawka, jaką miałem po quadzie. Daje dużo możliwości, w szczególności podczas jazdy po górach. 

Po elektryku stałem się posiadaczem trenażera, żeby trenować w domu podczas złej pogody. Dzięki niemu moja forma znacząco wzrosła i już nie woziłem ogonów na lokalnym podwórku. W maratonach też było dużo lepiej.   

Moim kolejnym etapem było przekonanie się do roweru szosowego i tzw. “lajkry”, kupiłem więc “szosę”. Oczywiście marki Trek, a był to model Emonda SL 5 Disc. Jakiś czas później w moim parku maszyn pojawiła się kolejna szosówka: Trek Madone. Jednak z uwagi na moje wcześniejsze doświadczenia off-road, zamiłowanie do ciężkiego terenu, błota i leśnych ścieżek, najbliżej mego serca w dalszym ciągu pozostaje MTB.

Paweł

Pamiętam mój pierwszy peerelowski rower o porywającej nazwie Diksi. Jak każdy szanujący się trzylatek, początkowo jeździłem z bocznymi kółkami. Jednoślad opanowałem w bardzo krótkim czasie i z łatwością pokonywałem kolejne kilometry. Następny był Pelikan, którym poskromiłem sztukę jazdy na jednym kole. W latach 80-tych nie było łatwo o rower, ale jakimś cudem udało mi się wsiąść na pierwszą kolarzówkę. Romet na 24-calowym kole znacząco zwiększył zasięg moich rowerowych wypraw. 

W tak zwanym międzyczasie, ku mojej ogromnej radości, moja siostra dostała w prezencie czechosłowackiego BMX’a. Przejąłem go w mgnieniu oka. Cały Aniołów był świadkiem pobijania przeze mnie rekordów jazdy na jednym kole, trzymając tylko za jedną manetkę. Na początku lat 90-tych wsiadłem na Waganta, na którym – po uzbrojeniu go w boczne sakwy i przymocowaniu do bagażnika namiotu – wyruszałem na kilkudniowe wycieczki z noclegiem na trasie. Pod koniec dekady rower poszedł w odstawkę na rzecz czterech kółek. Zawładnął mną motorsport. Jako pilot rajdowy wywalczyłem z moim kierowcą tytuł mistrza Polski.

Na rower wsiadłem ponownie dopiero w 2015 r. Mój pierwszy model MTB pozwolił mi przemierzyć okoliczne trasy Jury Krakowsko-Częstochowskiej, ale też wspiąć się na nieco wyższe górki. W 2018 r. wsiadłem na Emondę – wspaniały rower szosowy Treka, którym jeżdżę do dzisiaj. Próbowałem również swoich sił w kolarstwie grawitacyjnym, pędząc po trasach downhillowych. Rok 2022 przyniósł pierwszy udział w maratonie MTB. W debiucie wystartowałem z końcowych sektorów, jednak pod koniec roku udało mi się awansować do pierwszego. Brałem udział w wyścigach etapowych i ultra maratonie. Dzięki kolegom z Fabryki Rowerów moja wiedza na temat kolarstwa szosowego, jak i górskiego stawała się coraz bogatsza. Obecnie moim rowerem nr 1 jest Trek Supercaliber 9.8 po lekkich modyfikacjach.

Bartek

Cześć, mam na imię Bartek, a wśród znajomych jestem znany jako “Jojna”. Moja historia, to adrenalina płynąca w żyłach połączona z rywalizacją i wysokooktanowym paliwem. Od 12 roku życia kocham sport silnikowy dwusuwowy. Przygoda z motorsportem zaczęła się dzięki mojemu ojcu, który zaprowadził mnie do klubu kartingowego MZK Częstochowa. Treningi, zawody i rywalizacja doprowadziły mnie do indywidualnego wicemistrzostwa Polski w roku 1993. Po drodze wygrałem mistrzostwa okręgu, a także kilka innych imprez. Mimo tych wspaniałych lat, w dalszym ciągu ciągnęło mnie do dwóch kółek i tak zaczęła się moja kolejna przygoda, a raczej ogrom przygód na motocyklu turystycznym Africa Twin.

Udało mi się zwiedzić naprawdę dzikie miejsca na ziemii. Od Afryki, przez “Demoludy” (Kirgistan, Tadżykistan, Kazachstan, etc.), Góry Pamir, aż po Himalaje i Chiny. Celem było zdobycie na motocyklu pięciotysięczników i obcowanie w namiocie z dala od cywilizacji. Jak mawiał inicjator moich podróży, Sambor: “Marzenia trzeba spełniać, a nie odkładać na później.” Kolejna zmiana w moim życiu, to narodziny córek i zakończenie dalekich przygód motocyklowych, a jednocześnie otwarcie jakże pięknego okresu ścigania się na maszynach enduro.

Jako, że nie usiedzę na tyłku w ciepłym kącie, bo zawsze mnie gdzieś nosi, postanowiłem wrócić do brakującej adrenaliny związanej z motocyklową rywalizacją. Tak zaczęła się moja przygoda zawodnika enduro. Nie było lekko, a zanim udało się zasmakować zwycięstwa, upłynęło kilka lat. Za największe sukcesy uważam: zdobycie Pucharu Polski Enduro w 2015 r., trzeciego miejsca w zawodach Hard-Enduro Drapak w Czechach (2018 r.), dwukrotne wicemistrzostwo Pucharu Śląska i Opolszczyzny w klasie S2 (2015, 2016), czy pierwszego miejsca w Pucharze IPON w klasie Masters (2021 r.) i wiele innych, wspaniałych zawodów enduro.

Równolegle, szukając skutecznych sposobów na doskonalenie samego siebie, postanowiłem w ramach treningów dołożyć starty w lokalnych zawodach MTB z cyklu Bike Maratonów. W ten sposób kupiłem rower MTB, na którym wziąłem udział w pierwszych swoich rowerowych zawodach. Miało to miejsce w Żarkach, w roku 2019. Tak bardzo ucieszył mnie “wpiernicz”, jaki otrzymałem, że mimo bardzo odległych miejsc, wkręciłem w starty całą moją familię. Począwszy od córek, kończąc na żonie, bracie i jego rodzinie. Chcąc lepiej przygotować się do cyklu, postanowiłem wybrać się na czwartek z Fabryką Rowerów. Tak już zostało i jest to obowiązkowy składnik mojego tygodnia. Mimo, że nikogo tam nie znałem, mój rower nie miał żadnego znaczenia. Poznałem grupkę ludzi, z którymi do dziś spotykam się co czwartek. 

Pół roku temu stanąłem na rozdrożu: podążać dalej drogą motocyklowego enduro, czy skręcić w nieznaną mi ścieżkę MTB. Mimo tego, że kocham motocykle, a w żyłach płynie mi benzyna wymieszana z olejem, musiałem wszystko przemyśleć. Trzymając pełny gaz jesteśmy narażeni na częste kontuzje. Czasem są to drobne urazy, lecz niekiedy zdarzają się takie, które wykluczają z całego sezonu lub powodują trwały uszczerbek na zdrowiu. W taki oto sposób dostrzegłem, że MTB jest bardzo dobrym sposobem, by utrzymać smak rywalizacji i adrenaliny, być w ciągłym treningu, poznawać nowych ludzi, a przy tym nie narażać się na poważne kontuzje i urazy. Dodatkowo ogromną radość czerpię z faktu, że mogę co tydzień ścigać się w zawodach z całą swoją rodziną.

Zgłębienie wszystkich tajników tej dyscypliny jest fascynujące. Myślałem, że jest to podobne do motocyklowego enduro, jednak grubo się myliłem. Znów zacząłem ostro trenować i codziennie wylewam wiadro potu: siłownia, trenażer, lodowisko, basen i tak w kółko. Ależ ja to kocham! Przygotowanie siebie oraz roweru. Poznawanie tajnych sposobów, aby być szybszym. Jak trenować, co jeść, co pić. Czy w ogóle pić. Co pić, a czego nie. Na jaki rower wsiąść, a na jaki nie. Co jest ważne, a co jest tylko dodatkiem. Wszystko to bardzo mocno mnie zafascynowało. Cieszę się jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę. Kolejkę do złożenia, by później móc się nią bawić. Dziś moja rowerowa stajnia powiększa się i każda nowa maszyna daje mi powód do radości.

Marian

Cześć, mam na imię Marian. Znany z pseudonimu “Gruby”. Swoją przygodę z rowerami zacząłem w wieku 13 lat. Brałem udział w wielu zawodach z cyklu Lang Grand Prix MTB. Trwało to mniej-więcej do końca szkoły średniej. Później wyjechałem do pracy za granicę i tak zaczęła się bardzo długa przerwa od dwóch kółek.

Po powrocie do Polski, razem z żoną zaczęliśmy jeździć na wyprawy rowerowe. Później zaraziliśmy tą pasją nasze dzieci, które chętnie towarzyszą nam w tych wycieczkach. Dokładnie 4 lata temu wziąłem udział w pierwszym Bike Atelier Maraton MTB i w ten sposób wróciłem do ścigania. Szybko poznałem w Częstochowie ludzi, którzy dzielą pasję do wyścigów i tak dołączyłem do teamu Fabryki Rowerów. Tutaj znają się na rzeczy. Mam nadzieję, że współpraca z tak mocną grupą pomoże mi powrócić do formy sprzed lat!

A jaka będzie Twoja rowerowa historia?

18/02/2023

5 powodów dla których bikefitting jest dla każdego

W 2020 roku, kiedy nasz świat wywrócił się do góry nogami z powodu COVID-19, nikt nie spodziewał się iskry, która rozpali chęć wyjścia na zewnątrz i jazdy na rowerze. W tym czasie nastąpił również ogromny wzrost liczby rowerzystów kupujących rowery i sprzęt. Kiedy nagle zostaliśmy zamknięci w swoich domach, wiele osób zrozumiało, że jazda na rowerze to świetny sposób na odstresowanie, aktywność oraz zapobieganie chorobom np. Sercowo-naczyniowym bez znacznego obciążania stawów, a nawet dojazdy do pracy. Dla wielu z tych nowych i odnowionych rowerzystów dopasowanie roweru nie było brane pod uwagę lub ograniczało się do wiedzy osoby pomagającej im na sali sprzedaży.

W tym wpisie poprosiliśmy naszych certyfikowanych bikefitterów, magistrów fizjoterapii o przedstawienie swojej perspektywy na temat pięciu głównych powodów, dla których wszyscy rowerzyści powinni mieć odpowiednie dopasowanie roweru i dlaczego jest to ważne.

Twój komfort ma znaczenie

Dopasowanie roweru może wydawać się kosztowną przyjemnością zarezerwowaną dla profesjonalnych rowerzystów. Tak nie jest — dobre dopasowanie roweru jest równie ważną inwestycją, jak sam rower i może nie tylko zwiększyć komfort na rowerze, ale także sprawić, że będziesz szybszy i silniejszy bez ani jednego interwału, czy jazdy długodystansowej. Jeśli Twój rower nie jest odpowiednio dopasowany, tracisz waty, zwiększasz ryzyko podrażnień od siodełka i po prostu nie masz tyle radości z jazdy na rowerze, ile mógłbyś mieć. Większość rowerzystów chce wyjść na zewnątrz, aby doświadczyć korzyści płynących z jazdy na rowerze i dobrze się bawić. Jazda na rowerze polega na zabawie, a nie możesz się dobrze bawić, jeśli nie czujesz się komfortowo, i nie możesz czuć się komfortowo, jeśli twój rower nie jest do ciebie odpowiednio dopasowany. Poniżej 5 powodów, dla których bikefitting jest dla każdego.

1. Rower jest symetryczny, ludzie nie

Michał Barczyński, mgr fizjoterapii, bikefitter Fabryki Rowerów

Większość ludzi ma anatomiczne asymetrie, a te asymetrie objawiają się dyskomfortem na rowerze. Na przykład wielu rowerzystów ma jedną nogę dłuższą od drugiej. Ta asymetria może powodować, że kolana nie pracują równo; w rezultacie rowerzyści często skarżą się na ból kolana lub frustrację z powodu swojej nieefektywności na rowerze. Co gorsza, zwiększa się prawdopodobieństwo odniesienia przez nich obrażeń. Celem bikefittera rowerów jest wyregulowanie roweru tak, aby zrekompensować te asymetrie. Mógłby zapytać, czy kilka milimetrów z jednej lub z drugiej strony robi różnicę? Cóż, pomyśl o tym w ten sposób, jeśli rowerzysta, który ma lekką nadpronację o 5 mm po prawej stronie, jedzie 16 km w ciągu 45 minut ze średnią kadencją 70 obr./min, jego prawa noga przesunęła się o prawie 140 cm więcej w porównaniu z lewą. Więc tak, to robi różnicę.

Badania pokazują, że rozbieżność między lewą a prawą nogą może mieć bardzo poważne konsekwencje. W jednym z badań opublikowanych w Journal of Sports Medicine Physical Fitness, sześciu doskonale wyszkolonych kolarzy płci męskiej przejechało symulowaną 40-kilometrową jazdę na czas na ergometrze rowerowym SRM, który mierzył siłę wywieraną przez ich lewą i prawą nogę na korbę. Rozbieżność między lewą i prawą nogą zmieniała się w jeździe na czas, ale średnio wynosiła około 13-17%. Wyobraź sobie, jak potężny i wydajny mógłbyś być, gdyby cały ten wysiłek był równomiernie rozłożony!

2. Dopasowanie jest dla wszystkich, zwłaszcza dla nowych rowerzystów

Trek Bikes i twórcy systemu Trek Precision Fit, mówią o tym, że dwie podstawowe zalety dobrze dopasowanego roweru to wzrost komfortu i wzrost mocy. Na przykład, jeśli twój rower nie jest odpowiednio dopasowany, twoje pośladki mogą nie działać, więc tracisz mnóstwo mocy, która już tam jest. Rozważ to: możesz wydać tysiące, kupując rower, który jest o kilka gram lżejszy niż ten, na którym jeździsz teraz, aby skrócić czas spędzony pod górę o kilka sekund. Dopasowanie roweru – tańsze niż twój rower – może przynieść ogromny wzrost mocy bez dodatkowej pracy z Twojej strony. Z punktu widzenia osiągów inwestycja w dopasowanie roweru w porównaniu z jakąkolwiek inną inwestycją w sprzęt rowerowy to najmądrzejszy wybór, jakiego możesz dokonać. Kiedy mówimy o dopasowaniu roweru, nie mówimy o tych pięciu minutach, które sklep spędza z tobą po zakupie roweru, ustawieniu wysokości siodełka i ewentualnie przesunięciu siodełka do przodu lub do tyłu. Dopasowanie roweru powinno być dogłębnym doświadczeniem, które zaczyna się od rozmowy, obejmuje pełne badanie poza rowerem, a kończy pedałowaniem do perfekcji. A dobry fitter rowerów zawsze będzie skłonny poprawić dopasowanie, jeśli po kilku przejażdżkach okaże się, że nie jest w porządku.

3. Wyznacznikiem jesteś ty, nie twój rower

Bikefitting jest usługą dla każdego, początkującego i zaawansowanego kolarza, dla kobiety i mężczyzny, nastolatka i osoby starszej. Nie ma znaczenia czy jeździsz na rowerze za 5 tys., czy za 50 tys. Czy jest to rower górski, turystyczny, szosowy, a może elektryczny. Z badań wynika, że wiele osób przestaje jeździć, ponieważ czują się niekomfortowo. Ludzie myślą, że to wynik sprzętu, na jakim jeżdżą, tak naprawdę chodzi o wygodę i przyjemność. Większość z tych problemów można naprawić po niewielkich zmianach, a rowerzyści nie powinni mieć trudności z wygodną jazdą. Dlaczego? Ponieważ to ty i twoje ciało dyktujecie ustawienie roweru, a nie to jak specjalistyczny jest twój rower. To czy masz dolegliwości bólowe, dyskomfort w jeździe będzie zależało od tego, czy rower jest dopasowany pod twoją budowę, sprawność, wiek. Oczywiście, że każdy model ma inną geometrię, specyfikację, a to jaki jesteś, może wpływać na, to który model będzie dla ciebie bardziej odpowiedni. Jeśli się wahasz nad wyborem, pomożemy ci. Przy zakupie roweru w fabrykarowerow.com znajdziemy dla ciebie termin na dopasowanie z naszymi magistrami fizjoterapii, dzięki czemu w pełni będziesz mógł cieszyć się swoim rowerem. Jeśli już masz swój rower lub kilka różnych rowerów to zapraszamy na umówienie terminu z naszymi specjalistami, szczegóły znajdziesz pod linkiem bikefittin Fabryka Rowerów.

4. Poprawa wydajności, większa pewność siebie i maksimum radości

Niezależnie od tego, czy używasz roweru do pracy, czy w weekendy jako hobby, wszyscy rowerzyści chcieliby jeździć na swoich rowerach szybciej i z mniejszym wysiłkiem. Dopasowanie do roweru pomaga wydajniej przenosić moc na pedały. Pozwoli ci to zaoszczędzić energię i pozwoli ci pokonać rywali lub zapewnić, że wrócisz do domu z pracy trochę szybciej. Jeśli po fittingu zaczniesz jeździć na swoim rowerze, zauważysz, że masz większą kontrolę i większą efektywność pedałowania. Zwiększy to pewność siebie podczas pedałowania, skręcania, hamowania, przyspieszania i rozpoczynania sprintu. Ogólnie rzecz biorąc, dopasowanie roweru zwiększy przyjemność zarówno z jazdy, jak i poza nią. Mniej bólu lub dyskomfortu oznacza więcej radości podczas jazdy na rowerze i mniejsze ryzyko kontuzji zarówno w krótkim, jak i długim okresie.

5. Twoje ciało się zmienia, rower również powinien

Nasze ciała zmieniają się wraz z czasem, z tego powodu Twój rower również powinien być dynamiczny. Elastyczność i zdolności adaptacyjne ludzi zmieniają się w czasie. Kiedy jesteśmy młodzi, jesteśmy stosunkowo elastyczni i sprawni, ale z biegiem lat doświadczamy wyniszczenia, urazów i skutków siedzenia przez długi czas. Wszystkie te zmiany wpływają na równowagę i usztywniają stawy, wpływają na naszą postawę. Chociaż nie ma jednej idealnej pozycji zapisanej na stałe, natomiast istnieje idealna wysokość siodełka, cofnięcie siodełka i zasięg dla każdej fazy Twojego życia. Dorastamy i rozwijamy się jako rowerzyści i ludzie, nasze potrzeby w zakresie dopasowania mogą się zmieniać. Ciąża, a nawet rozpoczęcie praktyki jogi może drastycznie zmienić sposób, w jaki jeździmy, więc nie oczekuj, że dopasowanie roweru sprzed 10 lat będzie idealne dzisiaj. Nie bój się co jakiś czas dokonywać regulacji. Bycie na bieżąco z dopasowaniem roweru zapewni Ci ciągłe dostosowywanie, aby być tak wydajnym, bezpiecznym, wygodnym i szczęśliwym na rowerze, jak to tylko możliwe.

Na koniec: jeśli jeździsz na różnych rowerach — nawet na rowerze przełajowym i szosowym lub szosowym i turystycznym — każdy rower będzie miał nieco inne dopasowanie, więc nie oczekuj, że pomiary będą się idealnie przenosić z roweru na rower. Nawet nowy rower szosowy w porównaniu ze starym może wymagać zupełnie innego dopasowania.


Ania Wer – Tomica Coaching
Trener triathlonu & kolarstwa annatomica.com
Head Coach and founder @tomicacoaching

14/02/2023

Ferrari wśród rowerów e-MTB

Trek Rail 9.9 XX1 AXS, to najnowsze dziecko Treka w rodzinie górskich rowerów elektrycznych. Jeśli zależy wam na możliwościach, jakości napędu i przyjemności z jazdy – nie ma w tej chwili lepszego wyboru na rynku.

Lekki elektryk z wielką klasą

Świat kolarstwa – podobnie jak wszystkich innych pojazdów – idzie z duchem czasu. Jednoślady z napędem elektrycznym robią w ostatnich latach furorę. Trek Rail 9.9 XX1 AXS jest jednym z najbardziej imponujących przykładów tej nowej generacji rowerów. I nie mówię tego ani w celach reklamowych, ani z czystej kurtuazji. 

Najświeższy model z serii Rail łączy najbardziej zaawansowaną technologię z eleganckim wyglądem, zapewniając niezrównane wrażenia z jazdy w nawet w najgorszych warunkach. Rail 9.9 oferuje przy tym bardzo szerokie możliwości regulacji, daleki zasięg, bezprzewodową zmianę biegów, wysoki skok zawieszenia… Mało? Mógłbym jeszcze trochę wymienić.

Jedną z wyróżniających się cech modelu Trek Rail 9.9 XX1 AXS jest jego lekka konstrukcja i agresywna geometria. Wykonany z włókna węglowego OCLV Mountain, rower ten waży zaledwie 23 kg. Lekki i wytrzymały szkielet w połączeniu z mocnym silnikiem Bosch Performance Line CX o mocy 250W i momencie obrotowym 85Nm zapewnia błyskawiczne przyspieszenie i bezproblemową wspinaczkę pod górę. Dotyczy się to również osób o umięśnionej, nieco większej sylwetce. 

Magiczny napęd Bosch – inteligentny towarzysz podróży

Wspominałem już o mocy elektrycznego serca od niemieckiego producenta. Jego partnerem w działaniu jest wbudowany w ramę system ze zintegrowanym wymiennym akumulatorem (Removable Integrated Battery) o pojemności 750 Wh (watogodziny). Zapewnia on fenomenalny zasięg do 120 km na jednym ładowaniu, oczywiście w zależności od warunków jazdy i używanego przez nas trybu. Wielokrotnie przekonałem się, że nie są to tylko puste słowa, a rzeczywistość.

Godnym podziwu aspektem najnowszego Raila należy również jego elastyczność. Do roweru dołączona jest aplikacja Trek AXS i Bosch Flow, która umożliwia użytkownikom dostosowanie ustawień roweru, w tym poziomu wspomagania, trybu mocy i nie tylko. Aplikacja oferuje również nawigację GPS, śledzenie jazdy oraz możliwość udostępniania przejazdu znajomym. A wszystko to w kompaktowym, zamontowanym we frontowej części ramy ledowym wyświetlaczu Bosch Kiox.

Dodatkowe wyposażenie tego wspaniałego modelu, to elektrycznie regulowana sztyca RockShox Reverb AXS, a także czujniki ciśnienia w kołach, damperze i zawieszeniu. System TyreWiz & AirWiz pozwala kontrolować wartość ciśnienia z telefonu, za pomocą aplikacji AXS. Działa to świetnie, zwiększając zakres regulacji ustawień roweru. To naprawdę smart guy.

Top of the top

Elegancki wygląd, zasięg, ekologiczne baterie, sprytne zarządzanie. Co jeszcze? Z pewnością olśniewająca wręcz sterowność. Łatwość prowadzenia połączona z wysokim poziomem kontroli czynią Trek Rail 9.9 XX1 AXS idealnym rowerem zarówno dla początkujących, jak dla zawodowców. Wyposażony on jest w widelec RockShox ZEB Ultimate i tylny amortyzator RockShox Super Deluxe Thru Shaft AirWiz. Oba komponenty dbają o to, by prowadzenie było na najwyższym poziomie, nawet w bardzo trudnym terenie. Stabilność Raila 9.9 niejednokrotnie uratowała mój tyłek przed obiciem. 

Rower posiada na stanie także 12-biegowy, bezprzewodowy układ napędowy SRAM XX1, który daje rowerzystom możliwość łatwej, błyskawicznej i precyzyjnej zmiany przełożeń. System ten jest niezwykle lekki, uniwersalny, a na dodatek znakomicie współpracuje z elektryką Boscha. Cechuje go też bardzo ciche działanie, do czego trzeba się chwilę przyzwyczaić. 

Podsumowując – jak już powiedziałem – Ferrari wśród górskich elektryków. Topowa maszyna o znakomitych osiągach i najnowocześniejszej technologii. Rower roztacza wokół siebie aurę szyku i klasy. Niezależnie od Twojego poziomu, odnajdziesz w nim fantastycznego towarzysza, który zapewnia niesamowite wrażenia oraz ogromną frajdę z jazdy. Osobiście jestem pod jego wielkim wrażeniem. Użytkuję ten model Raila od roku i wiem, że nie zamienię go na żadnego innego “elektryka”. Jeśli szukasz na rynku prawdopodobnie najlepszego modelu z segmentu e-MTB, Trek Rail 9.9 XX1 AXS, to sprzęt w sam raz dla Ciebie.

Wojtek Sikora

📞 798 368 887

e-mail

12/02/2023

Zmiana dętki? Żaden problem!

Nie wszyscy z was mają w zamontowane w rowerach systemy bezdętkowe. Nie wszyscy również są pewni w swych działaniach. W poniższym tekście krok po kroku pokażę ci, że zmiana dętki, to nic strasznego. 

1. Koniecznie spuść z opony powietrze.

Dętka Pirelli Scorpion SmarTube z zaworem presta 42mm

Najpierw trzeba zdjąć koło z roweru. Inaczej się nie da. Następnym krokiem będzie spuszczenie powietrza. Jeśli posiadasz klasyczny zawór Presta, wystarczy lekko poluzować małą nakrętkę na górze, a następnie docisnąć ją. 

W przypadku rowerów dziecięcych lub górskich, które często posiadają zawór Schradera (podobny do tych używanych w samochodach), aby spuścić powietrze, naciśnij kołek pośrodku.

2. Zdejmij oponę.

Gdy pozbędziesz się powietrza z wnętrza dętki, ściśnij oponę do wewnątrz, aby wcisnąć jej rant na środek obręczy. Bardzo proszę, zrób to dookoła opony po obu jej stronach. Dzięki temu będzie ona luźna i stanie się łatwa do zdjęcia z obręczy. 

3. Zdemontuj oponę za pomocą rąk i łyżek.

Jeśli opona jest luźna, możesz zdjąć jeden rant poza obręcz. W przypadku, gdy jest to niemożliwe – nie stresuj się. Łyżki nie gryzą. Korzystając z nich, trzeba jednak zachować ostrożność. Spokojnie, wytłumaczę, jak to zrobić.

Wsuń obie dźwignie (łyżki) pod rant opony w odległości ok. 2 cm od siebie. Tak, aby strona łyżki zaczepiła się o rant opony. Upewnij się przy tym, że nie przykleiłeś dętki do obręczy drugą stroną. W przeciwnym razie utworzysz kolejne przebicie, które wymagać będzie naprawy.

Naciśnij jedną z dźwigni w dół, by podnieść krawędź opony nad obręcz. Następnie drugą dźwignię w ten sam sposób, aby wyciągnąć dłuższy fragment opony. Zrobione? To teraz zahacz jedną z łyżek do opon o najbliższą szprychę, aby opona nie zsunęła się z powrotem na felgę. 

Może się zdarzyć, że opona jest naprawdę ciasna. Wówczas by ją podważyć nad obręczą konieczne jest jednoczesne użycie obu dźwigni. UWAGA! Jeśli używasz dwóch łyżek do pracy z bardzo ciasną oponą – bądź ostrożny. To jest moment, w którym jedna z nich może Ci umknąć i pofrunąć, uderzając w Ciebie, ścianę lub inny przedmiot. Uważaj na siebie i trzymaj strefę zagrożenia z dala od kosztowności.

4. Zdemontuj dętkę.

Następnie objedź całą oponę za pomocą łyżki, aż całkowicie zejdzie z koła. Pozostaw drugą stronę opony na miejscu i wepchnij zawór z powrotem przez otwór. Teraz można już wyciągnąć dętkę.

5. Sprawdź oponę.

Po wyjęciu dętki warto sprawdzić oponę pod względem uszkodzeń lub pęknięć bieżnika. Upewnij się, że nie ma kolców, gwoździ, czy innych niepożądanych przedmiotów, które mogły przebić się do środka i usuń je. W przeciwnym razie przebiją świeżą dętkę zaraz po jej włożeniu.

Przesuwając palcem po wnętrzu opony zachowaj szczególną ostrożność! Nie chcesz się skaleczyć. Sprawdź również obręcz koła pod kątem pęknięć, wgnieceń lub ostrych krawędzi.

6. Prawidłowo ustaw oponę.

Jeśli nie jest jeszcze wyrównana, obróć oponę tak, aby nazwa lub logo producenta pasowały do otworu na zawór. Znacznie ułatwia to szybką lokalizację zaworu, daje jasny punkt odniesienia przy szukaniu przebić oraz znacznie lepiej wygląda na zdjęciach.

7. Dopasuj dętkę.

Aby zmniejszyć ryzyko zakleszczenia, napompuj dętkę na tyle, aby nabrała kształtu. Zdejmij gwintowany kołnierz i zachowaj go pod ręką na później. Następnie przepchnij zawór dętki przez obręcz. Włóż dętkę do opony, aby nie wystawała poza krawędź obręczy. Podczas wykonywania tej czynności po raz kolejny zachowaj ostrożność. Unikaj przy tym skręcania i ściskania dętki. 

8. Załóż drugą stronę opony.

Za pomocą kciuków zacznij z powrotem nakładać oponę na felgę, zaczynając od zaworu. Na ostatnią część tego procesu chcesz mieć jak najwięcej luzu, uwierz mi. Bądź bardzo uważny, by nie przytrzasnąć i nie przebić dętki między rantem, a obręczą. 

9. Dokończ zakładanie opony za pomocą łyżek.

Postaraj się wcisnąć oponę kciukami na tyle, na ile się da. Jeśli już naprawdę nie możesz zrobić tego ręcznie, ostrożnie wsuń łyżki pod krawędź opony. Umieść je około 2,5 cm od każdego niedopasowanego końca. Oprzyj jedną łyżkę o oponę, aby zapobiec jej ześlizgiwaniu się, a następnie użyj drugiej, aby podnieść oponę na felgę. Wykonuj tę czynność naprzemiennie, kierując się do wewnątrz w kierunku zaworu.

10. Ostrożnie napompuj oponę.

Po założeniu opony dokładnie sprawdź, czy na zewnątrz nie wystają żadne kawałki dętki. Wciśnij zawór z powrotem do opony, aby upewnić się, że nie jest uwięziony. Następnie ponownie wkręć na zawór pierścień blokujący, celem zamocowania go na feldze. 

Stopniowo pompując dętkę sprawdzaj, czy wszystko jest w porządku. Uważaj na dziwne wybrzuszenia lub nierówności w oponie. Zwiększ ciśnienie, aż opona wskoczy na swoje miejsce wokół koła. Używaj do tego linii na dolnej krawędzi jako wskaźnika. W ten sposób dowiesz się, czy jest ona prawidłowo ułożona na całym obwodzie.

11. Przeprowadź kontrolę końcową.

Dobrnąłeś z powodzeniem aż tutaj, został już tylko ostatni krok. Gdy opona osiągnie pożądane ciśnienie, zdejmij pompkę i zakręć kołem, aby dokładnie zweryfikować wyrównanie na boki i w pionie. Wydarzyło się coś dziwnego? Spuść powietrze, aby jeszcze raz wycentrować dętkę oraz oponę przed ponownym napompowaniem.

Jeśli wszystko gra, powinieneś być z siebie zadowolony. Twój sprzęt jest gotowy do jazdy! Podczas kilku pierwszych przejażdżek nie zapomnij sprawdzać regularnie opony na wypadek, gdyby jednak coś nie wyszło. Radzę również, by po każdej jeździe dokonać przeglądu ciśnienia, uszkodzeń i zanieczyszczeń w obu oponach. Może to zapobiec kolejnemu przebiciu, a tym samym oszczędzić ponownej procedury wymiany dętki.

Roman Kalemba

📞 505 700 393

e-mail

10/02/2023

Jaki rower górski wybrać?

Żyjemy w czasach, w których odpowiedź na to pytanie nie zawsze przychodzi łatwo. Obecnie na rynku znajdziemy kilka rodzajów rowerów, które różnią się od siebie istotnymi detalami. Żeby wybrać rower, który spełni nasze oczekiwania, musimy dokładnie wiedzieć czego oczekujemy. Obecnie na rynku pojawiło się dużo nowych, bardzo wyspecjalizowanych modeli rowerów. Dzięki czemu możesz wybrać rower dokładnie taki jakiego potrzebujesz.

Rowery górskie

Chcesz wyjechać w teren, ale nie wiesz od czego zacząć? MTB nie jedno ma imię. Jazda w terenie to niezliczone możliwości stylu jazdy, od rekreacji poprzez zawody typu xc czy maraton, po zabawę na szlakach czy wyścigi enduro oraz DH. Ogólnie rowery górskie możemy podzielić na dwa typy:

  • Full suspension – tego typu rowery mają zawieszenie z przodu i z tyłu. Dzięki temu są wygodniejsze i łatwiej zachować nad nimi kontrolę w trudnym terenie. Zawieszenie z tyłu dba o kontakt koła tylnego z podłożem, co poprawia prowadzenie. Jednak damper, czyli amortyzator tylny, a także dodatkowe elementy osprzętu czynią taki rower cięższym. Dodatkowy ruch zawieszenia często ogranicza wydajność pedałowania, szczególnie podczas sprintów i na równych podjazdach.
  • Hardtail – Tego typu rowery mają zawieszenie tylko z przodu, nie z tyłu. Dzięki temu są lżejsze i łatwiejsze w konserwacji. Są zazwyczaj szybsze, szczególnie przy sprincie lub na równiejszych podjazdach. Jednak brak pochłaniającego nierówności zawieszenia z tyłu oznacza, że zachowanie kontroli w trudnym terenie wymaga więcej wysiłku. Łatwiej również stracić przyczepność, szczególnie na trudniejszych podjazdach.

Dodatkowo rowery MTB dzielą się na grupy w zależności od stylu jazdy, charakterystyki tras oraz potrzeb ridera.

Górski rower rekreacyjny

Niedrogi rower górski to jeden z najpopularniejszych segmentów rynku. Rowery te dedykowane są przede wszystkim do amatorskiej jazdy rekreacyjnej poza asfaltami, ale w terenie stosunkowo łatwym, choć wyższe modele mogą cię pozytywnie zaskoczyć swoimi możliwościami i ulepszeniami. Zakup tego typu roweru to idealny sposób na wejście w świat jazdy po szlakach. To wspaniały wybór dla osób rozpoczynających przygodę z rowerem górskim. Rowery górskie z tego segmentu bazują przede wszystkim na aluminiowych ramach o geometrii ramy, która pozwala zająć stosunkowo komfortową pozycję. Z racji na terenowe przeznaczenie dominują tu szerokie opony, które obecnie najczęściej montuje się na kołach 29” lub 27,5”. W tym segmencie nie znajdziemy konstrukcji z tylnym zawieszeniem. W zamian często spotkamy w nich otwory do zamontowania bagażnika czy błotników stałych. Do tej grupy należy Trek Marlin, dostępny do ręki w fabrykarowerow.com, Marliny występują w kilku wersjach wyposażenia od najbardziej podstawowej i przystępnej cenowo tj. Marlin 4 po bardziej wyspecjalizowane jak nowy Marlin 8, 3 generacji.

Rower górski XC i maraton

Wyścigowy rower górski to już znacznie bardziej zaawansowana konstrukcja. Są odpowiednie dla osoby, która chce się ścigać lub po prostu szuka szybkiego roweru do trenowania i jazdy w terenie. Zależnie od stopnia zaawansowania spotykamy konstrukcje aluminiowe lub carbonowe. Niegdyś dominowały tu hardtaile, a teraz równie często spotykanym jest rower górski z pełnym zawieszeniem – nieco cięższe, ale nadrabiające dużo na trudnych technicznie zjazdach. Skok zawieszenia w modelach do XC oscyluje blisko wokół 100 mm, w maratonie popularne jest również zawieszenie 120 mm. Wśród wyścigowych rowerów górskich dominują koła 29”, które uznawane są za najszybsze. 27,5” spotykamy w mniejszych rozmiarach ram. Geometria rowerów wyścigowych jest nieco bardziej agresywna – rury sterowe są tu krótsze, przez co siedzimy mocniej nachyleni. To pozwala jednak o wiele sprawniej jeździć w trudniejszym terenie, daje pewność pokonywania zjazdów i pomaga na podjazdach. W tej kategorii Trek oferuje dwa modele typu hardtail oraz dwa modele typu fullsuspension.

  • X-Caliber – podstawowy rower typu hardtail na wyścigi zapewnia prędkość, wydajność i zwinne prowadzenie na singletrackach, zbudowany na aluminiowej ramie.
  • Procaliber – topowy rower XC z włókna węglowego łączy sprawność hardtaila z ograniczającym zmęczenie rozdzielaczem IsoSpeed, dzięki czemu wręcz frunie po trasach wyścigów.
  • Supercaliber – Dzięki przełomowemu zawieszeniu IsoStrut ten wyścigowy rower z włókna węglowego jest szybki, lekki i płynnie jeździ, doskonale sprawdzi się zarówno w XC jak i w maratonach.
  • Top Fuel – to rower full suspension, który pędzi po pagórkach i uwielbia trudne technicznie trasy, może być dobrym wyborem na wyścigi maratońskie.

Rowery trialowe

Top Fuel

Szlakowiec, który uznawany jest przez wielu za najbardziej uniwersalny rower górski, za sprawą geometrii oraz ilości skoku zawieszenia oferuje doskonały kompromis pomiędzy podjazdami i zjazdami. Rowery trailowe, zwykle mają 140 mm skoku zawieszenia. Geometria trailówek zapewnia lepsze niż w przypadku rowerów typu XC zdolności zjazdowe – ścieżkowce prowadzą się po prostu stabilniej, przez co lepiej radzą sobie na górskich zjazdach. Zapewniają też delikatnie bardziej komfortową pozycję, którą docenimy podczas całodniowej włóczęgi w górach. Te rowery według wielu są traktowane jako dobra opcja w przypadku, kiedy chcemy mieć jeden rower górski do wszystkiego – od pokonywania podjazdów, po zjazdy, od jazdy bardziej sportowej, po jazdę rekreacyjną.

Warto tutaj zwrócić uwagę na model Fuel Ex, doskonały na wszystkie trasy. Jest szybki, sprawny i daje mnóstwo radości wszędzie. Nie powinno dziwić, że to nasz najpopularniejszy rower na szlaki! Dobrym pomysłem będzie również Roscoe, rower typu hardtail, o dużych możliwościach i bardziej przystępny cenowo.

Rowery Enduro oraz DH

Popularne obecnie rowery Enduro toprzede wszystkim na rozwinięcie możliwości zjazdowych, przy zachowaniu możliwości podjeżdżania – wolniejszego, ale jednak o własnych siłach. Wśród rowerów enduro dominują konstrukcje typu full, gdzie skok zawieszenia to zwykle około 160 mm. Geometria modeli Enduro nastawiona jest na jazdę w dół i sprawia, że rowery te genialnie radzą sobie z trudnymi technicznie, górskimi zjazdami. W tej grupie znajdziemy dwa rowery:

Slash – model typu super enduro, 29er stworzony do szybkiej, płynnej, szybkiej i radosnej jazdy w najbardziej zakręconym i wymagającym terenie.

Remedy – bezkompromisowy rower na szlaki stworzony z myślą o trudnym technicznie terenie i dzikich zjazdach. To rower górski z 27,5-calowymi kołami, a także dającymi mnóstwo radości rozwiązaniami idealnymi na skoki, wpadanie w zakręty i ostrą jazdę na szlaku.

Modele do zadań specjalnych

Rowery typu DH nastawione są na jak najszybsze pokonanie zjazdu. Od początku do końca każdy detal jest przemyślany i zaprojektowany tak by Ci to umożliwić. W rodzinie Treka znajdziesz reprezentanta godnego Mistrza Świata – Trek Session. Session rozwija prędkości na najbardziej wyboistych szlakach z nową konstrukcją ramy z wysoko położoną osią, skokiem 200 mm i najlepszą na świecie technologią zawieszenia.

Dla tych, którzy spędzają większość czasu w powietrzu, pracując nad zarzucaniem tyłem, saltami i innymi sztuczkami śmiejącymi się grawitacji prosto w twarz, marka Trek zaprojektowała ramę Ticket. Ticket został doprowadzony do perfekcji przez ponad dziesięć lat skoków, salt i niepradopodobnych sztuczek w wykonaniu najlepszych przedstawicieli świata slopestyle’u. Farley to rower typu fat bike. Idealny sposób na zasmakowanie wolności przez cały rok. Jeździ stabilnie po śniegu, piasku, korzeniach i kamieniach dzięki przyczepności potężnych, grubych opon, które zapewniają przyczepność w każdych warunkach, dają niesamowitą stabilność i mnóstwo zwinności.

Oczywiście w fabrykarowerow.com możemy liczyć na profesjonalną poradę ze strony sprzedawcy, który przed poleceniem konkretnego modelu przeprowadzi z tobą szerszy wywiad odnośnie twoich potrzeb.


Ania Wer – Tomica Coaching
Trener triathlonu & kolarstwa annatomica.com
Head Coach and founder @tomicacoaching

07/02/2023

Trek Remedy 8 – recepta na odrobinę szaleństwa

“Ósemka”, to najnowsze dziecko z rodziny Trek Remedy – lekkich, górskich rowerów przeznaczonych dla ludzi, którzy lubią dynamicznie poszaleć na przeróżnych hopkach. Bawiłem się nim na naturalnych trasach oraz na “singlach”, których jest na szczęście w Polsce coraz więcej.

Rower Trek Remedy 8 jest stworzony w gruncie rzeczy do wszystkiego, co dotyczy jazdy po offroadzie. Połykałem nim spokojne szlaki i przekraczałem granice logiki rozsądnego faceta na technicznych zjazdach. Nie raz, nie dwa zdarzyła się i gleba. Przydał się wtedy montowany w Remedy 8 system Knock Block, który zapobiega obracaniu się “przodu” podczas upadku, co pozwala chronić dół ramy oraz okablowanie.

Kilka słów o podzespołach TREK Remedy 8

Najnowszy Trek Remedy dysponuje lekką, wytrzymałą ramą z serii Aluminium Alpha Platinum. Posiada ona delikatnie zakrzywioną górną częścią. Zdecydowanie ułatwia to wsiadanie na rower po uprzednim upadku (jeśli nie udało się go uniknąć), a w niektórych momentach usprawnia temat sterowania. Dodatkowym plusem jest tu także sztyca Bontrager Line Elite Dropper, która umożliwia łatwą i szybką regulację wysokości siodełka w terenie.

TREK Remedy 8 na stoku

Pełne zawieszenie ShockRox Lyrik Select+ z miękką sprężyną DebonAir zapewnia 160 mm skoku z przodu i 150 mm z tyłu. W połączeniu z tylnym amortyzatorem Deluxe Select, który zapewnia doskonałe działanie i możliwość regulacji, pozwala to szaleć płynnie i stabilnie nawet w najbardziej nierównym terenie. Mimo średnich umiejętności, nigdy nie bałem się ponieść fantazji na żadnym z polskich singletracków. Duże znaczenie ma także regulowana geometria, którą w modelu Trek Remedy 8 można dostosować do panujących na trasie warunków topograficznych i atmosferycznych.

Trek Remedy 8 jest wyposażony w napęd SRAM GX Eagle, który oferuje szeroki zakres przełożeń i ich precyzyjną zmianę. Z doświadczenia dodam, że “przerzutki” działają bardzo lekko, cicho i przyjemnie. W mojej konfiguracji roweru miałem zamontowane hamulce Guide R, lecz by czuć się odrobinę pewniej, wymieniłem je na czterotłoczkowe hamulce XT wraz z tarczami. W efekcie mój strach zmalał, a pewność siebie na długich i trudnych zjazdach wzrosła.

Remedy 8 młodzieżowy all-rounder

Mówiłem już o zaletach ramy i zawieszenia. Kolejną cechą tego modelu, która sprawia, że będzie on perfekcyjny między innymi dla spragnionej wrażeń młodzieży, są jego właściwości jezdne. Wyposażony w obręcze Bontrager Line 30 oraz opony Bontrager XR Team Issue, Remedy 8 zapewnia doskonałą przyczepność do podłoża. Właśnie dlatego możemy sobie pozwolić na nieco więcej szaleństwa. System bezdętkowy zmniejsza również wagę oraz awaryjność naszego sprzętu.

Ogólnie rzecz ujmując, Trek Remedy 8 to sprawny all-mountain przeznaczony dla szerokiego grona rowerzystów. Doskonale sprawdzi się jako maszyna do rozwijania pasji, a także umiejętności jazdy w terenie. Połączenie lekkiej i wytrzymałej ramy, pełnego układu zawieszenia i wydajnego układu napędowego sprawia, że jest to doskonały wybór dla każdego, kto chce pewnie czuć się na każdej offroadowej trasie.

Mariusz Tomalski

📞 500 071 070

e-mail