Jesteśmy sklepem flagowym
Sklep roku TREK i Bontrager 2019-2024
536 406 462
0

Brak produktów w koszyku.

05/04/2023

Epickie kolarskie miejscówki cz.5

Przed nami piąta część epickich kolarskich miejscówek. Oznacza to, że wraz z Wojtkiem Michałkiem dobrniemy do pięknej, okrągłej liczby 50. Dużo? Mało? Chcemy znacznie więcej!

Pico del Teide (podjazd od strony południowej), Hiszpania.

Rozpoczynamy od słonecznej Teneryfy. Wprawdzie opisywaliśmy już tę piekielną, najwyższą w Hiszpanii górę w odcinku drugim, jednak dziś – wedle wskazania naszego Podróżnika Roku – skupimy się wyłącznie na stronie południowej. Dla powtórzenia informacji dodamy jedynie, iż Pico del Teide, gdyby “liczyć go” od dna morza, jest wysoki na ponad 7500 metrów. Potężny, wredny kolos, w którego trzewiach wciąż bulgocze lawa.

Wspinaczka od południowej strony daje do wyboru dwa rozwiązania: początek w Los Cristianos lub Medano. Obie drogi startują z poziomu morza, w obu przypadkach robimy ponad 50 km, również w obu przypadkach zyskujemy więcej, niż 2600 m wysokości. Trudniejszy, popularniejszy i częściej używany przez profesjonalistów (których spotkać w okresie zimowym nietrudno) jest szlak pierwszy. Najwyższe nachylenia dochodzą na nim do 22%. 

Niezależnie od naszego wyboru, trasy zarówno z Los Cristianos, jak i z Merano dostarczają oczom podobnych wrażeń. Start przy czarnej, wulkanicznej plaży. Piękne słońce, ciepło przez cały rok. Kręte drogi okraszone równym asfaltem i niesamowitą panoramą Teneryfy. I te sąsiednie wyspy na horyzoncie, skryte za delikatną mgiełką… Cytując Wojtka: “O żesz karrrramba, rzekłbym. Co za view!”

Zermatt, Szwajcaria.

Miasteczko Zermatt zimą prezentuje się niczym Ktosiowo z filmu, w którym Jim Carrey wcielił się w rolę zielonego Grincha. Jest zjawiskowo bajkowe i przepiękne, wtulone między ogromne, strzeliste szczyty. Jednak nie to jest tu najważniejsze. Otóż największe znaczenie ma góra, która z góry “pilnuje” tej uroczej dolinki – Matterhorn. 

Wysoki na 4478 m szczyt jest szóstym najwyższym w Alpach. Ze względu na stromiznę i pionowe podejścia, zalicza się ona do jednych z najtrudniejszych gór do zdobycia. Z daleka Matterhorn wygląda jak “trójkątna skała”, na którą po prostu nie da się wejść. Między innymi dlatego istnieje pogląd, jakoby była to najczęściej fotografowana góra świata, a z Zermatt szczyt Matterhornu wygląda doskonale.

Dostać się do Zermatt nie jest tak łatwo. Podjazd do miejscowości rozpoczyna się w miejscowości Visp i da się go pokonać wyłącznie elektrycznym busikiem, pieszo, lub rowerem. Wspinaczka liczy sobie niecałe 37 km przy niewysokim średnim nachyleniu rzędu 2,6%. Niepozornie, bo niepozornie, wjeżdżamy tutaj o 1000 metrów w górę. Zermatt, rzecz jasna, dostarcza nie tylko widoku na Matterhorn. Jest tam mnóstwo pensjonatów, restauracji i  hoteli, a z miejscowości startuje między innymi najwyżej położona kolejka w Alpach, którą dojedziemy na szczyt Klein Matterhorn. 

Malta Hochalmstraße, Austria.

Malta Hochalmstraße pod Kolbrein-Steinmauer, który dzieli Galgenbichlspeicher od Kolbreinspeicher. Wszystko zrozumiałe, prawda? Ten językowy łamaniec oznacza piękne miejsce na styku dwóch jezior w północnej części austriackiej Karyntii. Oczywiście nie dosłownie.

Kolbrein-Steinmauer, to tama dzieląca dwa zbiorniki (Galgen….. & Kolbrein…), a nasza tytułowa miejscówka, to droga wiodąca na szczyt owej tamy. Miejsce nieszczególnie popularne, ciche i zabójczo piękne. Niecodzienną scenerię dwóch górskich akwenów przedzielonych betonowym murem podkreślają skaliste turnie porośnięte kępami iglastych drzew.

Wspinaczka na tę najwyżej położoną w Austrii zaporę wodną (1933 m), to niecałe 30 kilometrów fantastycznej trasy, która nie jest opanowana przez korowody samochodów. “Noty za styl” dla otoczenia rosną tu z każdym kilometrem. Wodospady, tunele, górskie chatki. Przejazd przez Malta Hochalmstraße rowerem stanowi czystą przyjemność.

Col du Galibier, Francja.

Kolejna z wielkich francuskich przełęczy. Absolutna ikona Tour de France. Podjazd pod przełęcz Galibier (wysokość 2665 m) gościł na trasie wyścigu 63-krotnie, debiutując w ósmej edycji TdF, która odbyła się w roku 1911. Col du Galibier często był także najwyższym punktem osiąganym w wyścigu przez kolarzy. Na szczycie podjazdu znajduje się pomnik Henriego Desgrange’a – pomysłodawcy i organizatora pierwszego Tour de France.

Wspinaczka na przełęcz Galibier, to w świecie rowerowym absolutny TOP i legenda. Zniewalające widoki, piękne serpentyny, wąska droga oraz świadomość, że na tej samej trasie boje z przeciwnikami i własnym organizmem toczyli najwięksi herosi współczesnego (i nie tylko) kolarstwa. W 2022 r. odbył się tutaj wyścig amatorów. Aby zobrazować skalę fenomenu tej miejscówki, dodamy tylko, że wzięło w nim udział 16 tys. rowerzystów!

Zdobyć przełęcz Galibier można na trzy sposoby: od strony L’Alpe d’Huez (zachód), Briançon (południowy wschód), a także Saint-Michel-de-Maurienne (północ). Wszystkie długie na ponad 35 km. Dwie pierwsze trasy łączą się na przełęczy Lautaret, skąd na górę pozostaje dość trudne 8 kilometrów. Ostatnia możliwość, to natomiast prawie 2000 metrów pokonanych w pionie! Podjazdy spina położony na wysokości 2556 wydrążony w skale tunel, szeroki zaledwie na cztery metry, a długi na 370. Pozwala on przedostać się na drugą stronę przełęczy z pominięciem jej szczytu, więc służy raczej pojazdom o czterech kołach. Wjazd na samą górę przełęczy, to niesamowite doświadczenie dla ciała i ducha. Nic, tylko jechać, walczyć i podziwiać poszarpane granie masywu Galibier.

Grimselpass, Szwajcaria.

Zostajemy w rodzinie wysokoalpejskich przełęczy, lecz przenosimy się niecałe 500 kilometrów na północny wschód, do malowniczego kantonu Valais w Szwajcarii. Grimselpass wraz z Furkapass i Sustenpass stanowią triumwirat najbardziej znanych szwajcarskich przełęczy. Smaczku dodaje fakt, iż bardzo sprawny kolarz może te niespełna 122 km pokonać w jeden dzień. Szalona, lecz piękna misja. 

Grimselpass, to oczywiście cudowne alpejskie landszafty, hordy motocyklistów dla których to miejsce jest czymś na kształt górskiej mekki, a także sztuczne jeziora, masywne zapory wodne i przyklejone do nich elektrownie. Innymi słowy: zestaw fantastycznych i różnorodnych wrażeń. 

Niezależnie, czy wybierzemy drogę od północy lub południa, czekają nas piękne atrakcje wizualne i przewyższenia na poziomie 1500-1600 m. Rozpoczynając na południu, zjeżdżamy na koniec do Innertkirchen, z którego możemy rozpocząć wspinaczkę na Sustenpass. Jest to wariant dłuższy. Z kolei rozpoczynając w Innertkirchen, podjazd liczy 26 km. Aczkolwiek mocniej odczujemy na nim nachylenie, które średnio sięga 6,5%. Najbardziej natomiast polecamy przejechanie wszystkich trzech przełęczy w różnych konfiguracjach. Niech stanowi to challenge dla ultra wytrzymałych. 

Saas-Fee, Szwajcaria.

Nie ruszamy się nigdzie z kantonu Valais. W dolinie Saastal znajduje się następne z gatunku bajkowych alpejskich miasteczek: Saas-Fee. Położona 200 metrów nad dnem doliny, jest bardzo znanym ośrodkiem narciarskim i sportowym. Trudno się dziwić, gdy zwrócimy uwagę na dane statystyczne. W Saas-Fee słońce świeci średnio przez 300 dni w roku, dookoła jest kilkanaście czterotysięczników, a śnieg na lodowcowych trasach zalega przez 42 tygodnie. Mało?

Last Christmas, i gave you my heart… śpiewał George Michael. W 1984 roku miejscowość ta przerodziła się w plan zdjęciowy do teledysku najpopularniejszej obecnie świątecznej piosenki. Wprawdzie w trakcie 39 lat otoczenie uległo pewnym zmianom (drzewa urosły, a wagoniki słynnej kolejki wymieniono), lecz jest to wciąż spory magnes dla pewnej grupy turystów.

Rowerowo, mamy w okolicy wszystko, co najlepsze w Alpach. Dobry asfalt, odbierającę mowę widoki, a także różnorodne zjazdy i podjazdy. Gdziekolwiek nie pojedziecie, jest po prostu pięknie.

Monte Grappa, Włochy.

Położona niespełna dwie godziny drogi od Wenecji Monte Grappa w XX wieku odegrała spore znaczenie militarne. W trakcie I wojny światowej wielokrotnie próbowały ją zdobyć wojska cesarstwa Austro-Węgier (bez powodzenia), natomiast w trakcie kolejnej wielkiej wojny góra stała się bazą włoskich partyzantów walczących z niemieckim okupantem i faszystowskim reżimem. Krew przelaną na Monte Grappa dokumentuje monumentalne Ossuarium, w którym złożono kości ponad 12 tys. poległych, z których lwia część pozostaje niezidentyfikowana.

Sportowo, Monte Grappa może być znana choćby z pięciokrotnego goszczenia na trasie Giro d’Italia. Góra jest bardzo rozległa i dominuje nad terenem. Prowadzi na nią co najmniej 10 dróg o różnej skali trudności. Monte Grappa, to masyw, który posiada kilka wierzchołków, a najwyższy z nich wznosi się na 1775 m. 

Możliwości podjazdu jest zatem mnóstwo. Niektóre trasy zakładają zdobycie każdego wierzchołka, inne tylko trzech. Pewne jest jedno: każdy obrany przez nas sposób, to gwarantowana uczta dla oczu. Zachęcamy do próbowania różnych rozwiązań.

Gran Canaria, Hiszpania.

Znów ta Gran Canaria… A zapowiadamy, że to nie jest ostatni raz, kiedy mekka kolarstwa gości na naszej liście. Tym razem pozostaniemy wyłącznie na jej wybrzeżu, podziwiając bezmiar oceanu i piękne plaże. Te należą do bardzo różnorodnych i potrafią przybrać formę złocistych połaci (np. Maspalomas na południu wyspy), łat ciemnego piachu (Playa de Taurito) bądź kamienistych plaż przeplatanych ostrymi klifami (zachodnia część Gran Canarii).

Pisaliśmy już, że Gran Canaria jest jednym z popularniejszych miejsc na zimowe treningi profesjonalnych kolarzy? Pozwolimy sobie zatem przytoczyć kolejną z opowieści Wojtka:

Wyobraźcie sobie piękny, słoneczny, LETNI dzień w lutym. Lecicie sobie rowerkiem wzdłuż wybrzeża, podziwiacie śliczne widoki, robicie zdjęcia, kręcicie filmiki. Wokół niewielki ruch, czasem przejedzie jakieś auto. Ciepło, lampa grzeje. Wczoraj był ciężki trening w górach, więc dziś lajcik, noga za nogą… I oto w oddali przed wami Samotny Kolarz.

Nie wiem jak inni, ale ja mam tak, że podświadomie przyspieszam i zaczynam gościa gonić. Czasem się to udaje, częściej nie… Ale czasem jednak tak! Tego dnia cisnę, zmniejszam dystans. Po chwili, jeszcze z pewnej odległości orientuję się po stroju i sylwetce, że to chyba jakiś PRO! Cisnę więc jeszcze mocniej, doganiam, zagaduję… PETER SAGAN! Dogoniłem trzykrotnego mistrza świata w kolarstwie i to jest fakt! Dla takich chwil się jeździ!”

To jak, planujecie już podróż na Gran Canarię? 

Passo del Rombo/Timmelsjoch. Włochy/Austria.

Tę dwujęzyczną nazwę nosi przełęcz łącząca austriacką dolinę Ötztal z włoską Passiria w prowincji Bolzano. Górskie przejście znane jest już od starożytności. Maszerowały tędy armie Rzymian, ale też i barbarzyńskich plemion. Przez kolejne setki lat prowadził tamtędy szlak przemytników i handlarzy.

Położona jest na wysokości 2509 m, co stanowi atrakcję i wyzwanie samo w sobie. Pełna jest krętych i stromych zakrętów o nachyleniu dającym nogom w solidnie w kość. Od strony austriackiej mamy również bardzo szybki, prosty zjazd, który stwarza możliwości, by solidnie się rozbujać.

Po włoskiej stronie podjazd zaczyna się w miejscowości San Leonardo i jest długi na 29 km. Średnie nachylenie, to 6%, a najwyższe sięga momentami 13%. Przewyższenie na poziomie 1800 metrów i rozrzedzone powietrze powodują, że wspinaczka jest mozolna i bolesna. 

Passo del Rombo potrafi zmasakrować, zwłaszcza, jeśli nie jest pierwszym etapem waszej wyprawy. Lecz tym, co wynagradza trud, są oszałamiające wręcz widoki. Dodatkowy bonus architektoniczny stanowi przedziwna, kosmiczna budowla osadzona na szczycie przełęczy.

Paris – Roubaix, Francja.

Klasyczny, jednodniowy wyścig rozgrywany corocznie od 1896 r. Jeden z pięciu słynnych monumentów kolarstwa, do których oprócz Paris – Roubaix należą: Mediolan – San-Remo, Ronde van Vlaanderen, Liege – Bastogne – Liege i Giro di Lombardia. O charakterze Paris – Roubaix najlepiej wypowiedzą się jego przydomki: “królowa klasyków”, “piekło północy”, “wyścig wielkanocny”, “piekielna niedziela”. Wszystkie są prawdziwe. Wyścig odbywa się co roku w jedną z niedziel kwietnia i jest naprawdę szalony.

Najtrudniejsze i najbardziej ryzykowne są tu odcinki brukowanej drogi, która nijak nie przypomina równego asfaltu. Jest ciasna, kręta, śliska, nierówna, zachwaszczona, a na dodatek gdy pada deszcz, jej skraj zamienia się w błotniste jeziora. Dodajmy do tego kilkusetosobowy peleton, finisz na welodromie w Roubaix i mamy prawdziwe pandemonium. 

Żeby było ciekawie, organizatorzy doradzają zabrać na wyścig cztery dętki. Mowa tu, rzecz jasna, o wyścigu amatorów. Aby zilustrować sytuację, powiemy tylko, że w ubiegłym roku w wersji dla kolarzy PRO (257 km) Wout van Aert zajął drugie miejsce, pięciokrotnie zmieniając rower w trakcie wyścigu. A jak prezentuje się edycja dla amatorów? Najlepiej oddadzą to słowa Wojtka, który przeżył swoją “piekielną niedzielę” cztery lata temu:

WYŚCIG RELIGIJNY, czyli modlitwa, żeby to się wreszcie skończyło. Wyścig do gruntu ekscytujący, ale i niebezpieczny. Ponad 140 km dla amatorów. Naprzemienne odcinki asfaltu i kamieni o długości 1,5 – 3 km. Sektory brukowe układane ponad sto lat temu. Odcinki z kamieniami polnymi budowane, jak to określił jeden z dziennikarzy, “z helikoptera”. Bez ładu, składu, totalnie przypadkowo rzucone i przydeptane butem. Porośnięte przez lata trawą i mchem. Nierówne, wystające, kanciaste, przy deszczowej pogodzie śliskie i zdradzieckie dla kolarzy. Jeśli dodamy do tego pędzący peleton, walkę na łokcie, deszcz, tu i ówdzie kałuże, wyrwy w drodze i 90-stopniowe zakręty, jawi się prawdziwy obraz ryzyka i chaosu. Niektóre drogi są bardzo wąskie, a tuż obok czają się głębokie dziury wypełnione wodą. Jak się nie połamiesz na drodze, to masz jeszcze szansę… prawie utonąć.

Moja taktyka po dwóch-trzech sektorach (z 19 na trasie) polegała na tym, by przejeżdżać je solo. Po obejrzeniu rzezi konkurentów już na pierwszym odcinku (lasek Arenberg – 2400 m), wywrotkach, defektach i kraksach szybko doszedłem do wniosku, że należy minimalizować niebezpieczeństwo. Wyszło na moje. DOJECHAŁEM DO METY! PIEKŁO PÓŁNOCY – nigdy więcej! 

Minęły cztery lata, kurz opadł… Tymczasem Wojtek Kluk od tygodni nie daje za wygraną. Jedziemy, jedziemy na Roubaix, będzie fajnie. Nie musi być fajnie, ale może…”

Jesteśmy pewni, że Wojtek podejmie kolejną próbę walki z Królową Klasyków i wyjdzie z niej zwycięsko!


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

04/04/2023

Demon prędkości — Trek Speed Concept

Szybko. Szybciej. Najszybciej w historii.

Poznaj Speed Concept trzeciej generacji.

Speed Concept to rower triathlonowy zaprojektowany tak, aby był najszybszy w swojej klasie. Ten aerodynamiczny, karbonowy rower zbudowany z myślą o niesamowitej prędkości i integracji na najwyższym poziomie. Model jest dedykowany dla triathlonistów i fanów wyścigów w konwencji indywidualnej jazdy na czas. Speed Concept to najbardziej aerodynamiczny rower w całej kolekcji Treka.

Na pierwszy rzut oka

Na pierwszy rzut oka widać, że Speed Concept jest przemyślany i dopracowany, każdy szczegół zaprojektowany jest tak, by rower ciął powietrze. Lekka aerodynamiczna rama, wygładzający trasę rozdzielacz IsoSpeed, nowoczesny, płynnie zaprojektowanego system nawadniania i uzupełniania energii, który uzupełni Twoją energię po pływaniu, zapewni siłę podczas jazdy na rowerze i przygotuje Cię do biegu. Moja maszyna dodatkowo była wyposażona w sterowany bezprzewodowo napęd SRAM RED AXS. Te wszystkie elementy składają się na poprawę rekordów, raz za razem. Już poprzednia generacja SC zachwycała, jednak obecny model jest o wiele lepiej przemyślany, zwłaszcza pod kątem przechowywania picia i jedzenia, co jest ważne podczas zawodów triathlonowych. Istotna jest również prosta budowa, która umożliwia transport roweru w walizce rowerowej, bez większego kłopotu. W zestawie wbudowany jest schowek na przekąski na górnej rurze, aerodynamiczny bidon w ramie, dodatkowo masz możliwość zamontować bidon na kierownicy. W rowerze, który wybrałam posiadam grupę SRAM RED AXS, ze wbudowanym pomiarem mocny, dzięki czemu mam wszystko, czego potrzebuję.

Wrażenia z jazdy

Nasza pierwsza jazda była dla mnie jak wycieczka do w krainy marzeń. Spodziewałam się, że obecny Speed będzie równie narowisty, jak jego poprzednik, jednak pozytywnie mnie zaskoczył. Nowa generacja jest stabilna przy zachowaniu zwrotności i łatwości w manewrowaniu, oczywiście jak na czasówkę.

Speed Concept nie nabiera prędkości tak szybko, jak Madone, ale jest o wiele łatwiej ją utrzymać. Najbardziej docenisz tę maszynę na płaskiej trasie z gładkim asfaltem, tutaj rower może w pełni się wykazać. Przy odpowiednich umiejętnościach kolarskich jesteś w stanie również docenić ten rower przy bardziej krętych i pofałdowanych trasach, jednak trzeba umieć tą maszynę prowadzić.
Większość rowerów trójkołowych jest… co najmniej szalenie niewygodna. Nie ten, ponieważ jest wyposażony w wygładzający drogę IsoSpeed. Rozdzielacz zdecydowanie zwiększa komfort jazdy, zwłaszcza gdy asfalt nie jest idealnie gładki. A jeśli zastanawiasz się, czy wygodniejsza jazda przekłada się na poprawę osiągów – to odpowiedź brzmi, tak. W rzeczywistych testach przeprowadzonych przez Trek Performance Research Lab, odkryli, że bardziej płynna i komfortowa jazda jest mniej męcząca dla organizmu i pomaga zachować świeżość podczas biegu. Warto zauważyć, że wbudowane hamulce tarczowe sprawiają, że jazda jest bezpieczniejsza i masz większą kontrolę hamowania, co przy dużych prędkościach jest niezwykle istotne.

Miałam okazję jeździć na moim Speedzie regularnie kilka razy w tygodniu. Zdarzały się szybkie, mocne treningi, jak i kilkugodzinne trasy o charakterze tlenowym. Niezależnie od sytuacji rower nie sprawiał problemu. W warunkach wyścigowych to naprawdę rower marzenie.

Uzyskał pełnię potencjału.

Doskonałe dopasowanie roweru jest absolutnie kluczowe dla triathlonistów — pozostajesz w pozycji aerodynamicznej przez kilometr za kilometrem. Idealne ustawienie czasówki nie zawsze jest łatwe, bywa, że jesteśmy ograniczeni przez możliwości regulacji roweru. W tym przypadku projektanci stanęli na wysokości zadania, a nowy Speed Concept ma ogromne możliwości dopasowania i mnóstwo metod regulacji. Możesz spersonalizować każdy element drążków, przedłużek, podkładek i innych elementów.

To naprawdę ważne, aby móc w pełni wykorzystać potencjał Speed Concept’a. Uważam też, że w przypadku roweru czasowego naprawdę nie warto ustawiać tego roweru na własną rękę. Doświadczony Bikefitter ustawi tę maszynę tak by była „szyta na miarę”, a Ty będziesz cieszyć się każdym kilometrem bez bólu w pełni panując nad maszyną i rozwijać maksimum prędkości. Mnie rower ustawiali Fitterzy właśnie w fabrykarowerów.com i mogę tych Panów polecić 🙂

Zaprojektuj swój rower marzeń

Zdecydowanie ten rower jest wart polecenia każdemu triathloniście startującemu w wyścigach bez draftingu oraz kolarzowi specjalizującemu się w indywidualnej jeździe na czas. Całkowicie nowy Speed Concept jest dostępny tylko w ramach Project One, dając Ci szansę na stworzenie najlepszego, niestandardowego roweru triathlonowego. Możesz dostosować każdy element dopasowania, komponenty i oczywiście lakier. Dzięki czemu Twój rower będzie taki jak sobie wymarzysz.


Ania Wer – Tomica Coaching
Trener triathlonu & kolarstwa annatomica.com
Head Coach and founder @tomicacoaching

28/03/2023

Assos – topowa odzież rowerowa 

Marka Assos, to szwajcarski producent odzieży rowerowej, który działa na  rynku od 1976 roku. Szwajcarzy jako naród słyną z dokładności i precyzji. Nie inaczej jest w przypadku ubrań Assosa, które znane są z najwyższej jakości produkcji, a także niespotykanej wręcz wytrzymałości. Przez wielu ekspertów stroje Assos są uważane za najlepszą rowerową odzież na świecie. Rozwój marki naznaczony jest nieustanną pogonią za udoskonaleniem produktu.

Innowacyjne myślenie o aerodynamice

Założyciel Assosa – Toni Meier – jest pasjonatem kolarstwa i perfekcjonistą, co przejawia się w całokształcie jego działalności. W 1976 roku wprowadził do użytku i opatentował pierwszą ramę z włókna węglowego. Produkt ten cechowały niezwykle wysokie wartości aerodynamiczne, a także nieznane wcześniej połączenie lekkości z wytrzymałością. Meier rozpoczął również projektowanie aerodynamicznych komponentów rowerowych, takich, jak np. karbonowe szprychy i obręcze.

Urodzony w Winterthur wizjoner szybko doszedł do wniosku, że potencjał w wykorzystaniu aerodynamiki leży również na ciele rowerzysty. W tamtych czasach niemal wszystkie stroje rowerowe były wykonane z wełny lub bawełny. W osobie Toniego Maiera pojawił się rewolucjonista, który kompletnie odwrócił trendy. 

Magiczna lycra

Jeszcze w roku 1976 szwajcarska firma wprowadziła na rynek produkty z lycry. Spodenki oraz koszulkę inspirowaną ubiorem skoczków narciarskich. Okazało się to kluczem do sukcesu marki, a ubrania rowerowe z lycry stały się dominującym modelem. Marka Assos nawiązywała współpracę z kolejnymi rowerzystami oraz teamami, w ten sposób stając się topowym dostawcą najbardziej profesjonalnej odzieży na rynku. 

Zarówno spodenki, jak i koszulki Assos cechują się bardzo dużą wytrzymałością i lekkością. Zachowują przy tym bardzo wysoką elastyczność połączoną z maksymalnym naciskiem na aerodynamiczność. Są idealne dla kolarzy pragnących zmaksymalizować swoją wydajność również poprzez dobór odpowiednich akcesoriów. 

Szwajcarska firma wypuściła takżelinię produktów, które pomagają zachować właściwość odzieży jak najdłużej. Należy do nich między innymi specjalny preparat Assos Active Wear Cleanser, który pozwoli wam w dowolnej chwili pozbyć się zabrudzeń, a jednocześnie nie narazi delikatnej odzieży na żadne szkodliwe detergenty. Jako komplementarną z płynem czyszczącym od Assosa możemy uznać również specjalną torbę na pranie Assos Evo. Specjalna, delikatna siateczka upewni was, że żaden z elementów wyposażenia nie ulegnie żadnemu uszkodzeniu mechanicznemu spowodowanemu przez pralkę. O odzież rowerową najwyższej jakości po prostu trzeba odpowiednio zadbać.

Customowe projekty Assosa

Dzięki nawiązaniu bezpośredniej współpracy między sklepem fabrykarowerow.com, a marką Assos, dajemy wam możliwość stworzenia spersonalizowanej odzieży wykonanej przez szwajcarskich specjalistów. Możliwy jest wybór ubrań customowych z linii Mille GT bądź Equipe RS. Są to między innymi koszulki, spodenki lub np. kurtki przeciwwiatrowe, które możecie później schować w dedykowanym pokrowcu ochronnym Assos.

Zindywidualizowana odzież zaprojektowana we współpracy z grafikami szwajcarskiej firmy wykonana jest z najwyższą dbałością o detale, a proces jej produkcji trwa do 60 dni. Minimalna ilość sztuk danego produktu, to 20. Personalizowane stroje premium są niewiele droższe od podstawowych, lecz cenę z pewnością rekompensuje niepowtarzalność. W naszym sklepie znajduje się dla przykładu koszulka z krótkim rękawem Assos Equipe RS sygnowana przez Fabrykę Rowerów. 

Odzież Assos powstaje specjalnie na zamówienie, w tworzeniu projektów doradzają bardzo doświadczeni graficy a finalny efekt jest wart każdego dnia oczekiwania.

21/03/2023

Czarne Owce z Fabryki Rowerów

Hej dzieciaki! To jest ten dzień, dzień od kiedy możecie zgłaszać się do ekipy Czarnych Owiec!

Jeżeli masz 8-12 lat jest idealny czas, na twoją nową pasję, pasję która Cię wkręci i zakręci! 🐑🐑🐑

🔥 Treningi rowerowe MTB odbywać się będą w poniedziałki i piątki o godzinie 16:30 i 17:45 w grupach do 10 osób. 🔥 Na pierwszych zajęciach wspólnych dla obu grup przeprowadzimy test i skierujemy do odpowiedniej grupy, tak abyście czuły się jak najlepiej 🐑🤩

🌞 Cena za pojedyncze zajęcia to 45 zł

🌟 Cena w pakiecie miesięcznym – 320 zł (umowa na miesiąc)

🔥 Cena w pakiecie sezonowym za miesiąc – 280 zł (umowa na 7 miesięcy)

Dla dzieci z pakietem sezonowym strój i kask gratis!

Dla dzieci z pakietem miesięcznym do pierwszego miesiąca strój kolarski i kask z rabatem 50%

Pierwsze zajęcia organizacyjne 3 kwietnia o godzinie 17:00, na zajęcia przybywacie z opiekunem w celu pomiaru strojów i kasków dla dzieci i omówieniu niezbędnych formalności – Drogowców 12

Wszystkie spotkania, zbiórki start i meta w sklepie Fabryka rowerow przy ul. Drogowców 12.

Zapisy przyjmujemy przez wiadomość prywatną, odpowiemy tak szybko jak to tylko możliwe 🔥

Czarne Owce 🐑 z Fabryki Rowerów!
Zapraszamy na nasz profil na fb: facebook.com/czarneowcezfabrykirowerow

21/03/2023

Epickie kolarskie miejscówki cz.4

Podobały wam się poprzednie części? To nie koniec niesamowitych wojaży Wojtka Michałka – laureata nagrody Podróżnik Roku, wręczonej w trakcie listopadowego Balu Kolarza.

Valle de las Lágrimas, Hiszpania.

Ponownie kierujemy się na doskonale nam już znany archipelag Wysp Kanaryjskich. A konkretnie na Gran Canarię, do Doliny łez. Jeśli miejsce nazwane jest w ten sposób, można się spodziewać, że nie jest łatwe do zdobycia. Valle de las Lágrimas, Valley of Tears, Dolina Łez. Wszystko to nazwa mocnego podjazdu leżącego w samym sercu tej będącej kolarskim rajem wyspy.

Podjazd ma 11 km długości i pokonuje 1000 m w pionie. Średnie nachylenie jest na poziomie 8%, aczkolwiek w pewnych momentach sięga nawet 20%. Możliwym jest, że dolina została nazwana na cześć płaczących na samą myśl o wjeździe pod górę kolarzy. To trasa tylko dla wytrwałych i dobrze przygotowanych pod względem wydolności.

Z Doliny Łez na górę nie wspinają się profesjonaliści, a przynajmniej nie w wyścigach. Trasa jest pokryta kiepskiej jakości asfaltem i niejako schowana między potężnymi, poszarpanymi skałami Gran Canarii. Przy słonecznej pogodzie widoki z serpentyn wijących się po Valle de las Lágrimas są KAPITALNE. Wasze oczy mogą się wypełnić łzami najpierw z bólu, a następnie z radości.

Monte Carlo, Monako.

Dla wielu ludzi są to nazwy tożsame, choć prawda jest inna. Wyjaśnijmy więc: Monte Carlo jest dzielnicą Monako. Monako jest miastem-państwem. Maleńkim, zamieszkałym przez zaledwie 40 tys. ludzi. Ale za to jakim! Monako kojarzone jest przede wszystkim jako miejsce rezydencji podatkowej / wakacji / zamieszkania wielu uznanych sportowców, biznesmenów i wszelkiego rodzaju gwiazd. Oprócz tego, położone na Riwierze Francuskiej mikropaństwo słynie z kasyn (przede wszystkim Monte Carlo Casino) i dorocznego wyścigu Formuły 1.

Monte Carlo, to największa i najludniejsza dzielnica Monako. Jednocześnie “Wzgórze Karola” jest najbardziej spektakularną częścią tego państwa. To tam przygotowuje się tor na wyścig F1, tam jest największe kasyno, tam w marinie stoją zacumowane najdroższe jachty. Czy zatem jest to dobre miejsce na rower?

Na pewno nie należy do typowych, jednak jest to odrębny świat, który – jeśli już jesteście w okolicy – koniecznie trzeba zobaczyć. Pokonanie rowerem zakrętów, po których jeździli najwięksi mistrzowie F1 również należy zapisać do listy niezapomnianych przeżyć. Co ponadto? Fantastyczna architektura, niesamowite nadbrzeże, złote samochody i wzgórza, które spoglądają na to wszystko z pewnego dystansu. Monte Carlo, to miejsce niepodobne do żadnego innego.

Vierwaldstättersee (Jezioro Czterech Kantonów), Szwajcaria.

Położone w centralnej Szwajcarii Jezioro Czterech Kantonów wzięło nazwę właśnie od tego, że jego skomplikowana i rozłożysta linia brzegowa wchodzi w skład czterech jednostek administracyjnych tego górzystego państwa. Jezioro znajduje się pośród wzniesień, a jego postrzępione, pagórkowate “krawędzie” przypominają wizualnie norweskie fiordy.

Vierwaldstättersee, to znakomite miejsce na rowerowe wyprawy. Okalające jezioro góry, świetna siatka dróg i mnogość położonych nad krystaliczną wodą kurortów stwarza wiele możliwości. Jak są góry, to są i podjazdy. Trasa dookoła jeziora jest długa na około 100 km i ma przewyższenia rzędu 2000 m. Gdziekolwiek nie pojedziecie, krajobraz jest bardzo przyjemny. Podobnie, jak równiutki, szwajcarski asfalt. Polecamy także wjechać kolejką na masywy górskie Pilatus bądź Rigi, z których roztacza się zniewalający widok na cały akwen.

Aby poznać kolarskie uroki tego regionu, najlepiej zarezerwować więcej, niż jeden dzień.

Costa Blanca, Hiszpania.

To zbiorcza nazwa części wybrzeża w południowo-wschodniej Hiszpanii, mniej więcej między Walencją, a Alicante. Region Costa Blanca jest genialnym miejscem na rower i jednocześnie stanowi ogromnie popularną bazę treningową dla profesjonalnych zespołów, które zjeżdżają się tam zimą niemal w komplecie. Hotele w miastach są wypełnione kolarzami PRO, a za nimi ciągną również dziesiątki, jeśli nie setki amatorów. Trochę szczęścia, mocne nogi i można chwilowo załapać się na jazdę z “grubymi wiórami” kolarskiego świata.

Południowa Hiszpania zapewnia zimą dużo słońca i znośną pogodę nawet w najchłodniejszych okresach. Ciepły klimat panuje tu cały rok, a możliwości w kwestii ułożenia tras są bardzo szerokie. Świetny asfalt, pobliskie lotnisko w Alicante i relatywnie mały ruch, to kolejne magnesy dla rowerzystów. 

Benidorm, Moraira, Denia, Altea, Calpe, Benissa, Maryvilla. Te, a także wiele innych miejscowości i miasteczek zapewnią wam doskonałe warunki do uprawiania kolarstwa niezależnie od pory roku. Oprócz tego – niezapomniane wrażenia architektoniczne i krajobrazowe. 

L’ Alpe d’Huez, Francja.

Jedna z największych i najważniejszych stacji narciarskich w Alpach. Miejsce to, podobnie jak Tignes czy Val d’Isere, ma dwa oblicza. Zimą jest mekką miłośników białego puchu. Natomiast gdy śniegi topnieją, zamienia się w cel pielgrzymek kolarzy. Wszystko za sprawą podjazdu z Bourg d’Oisans do stacji L’Alpe d’Huez. 

Wspinaczka po 21 agrafkach tej trasy, to legenda Tour de France, przez wielu zaliczana do TOP 3 najbardziej prestiżowych podjazdów wyścigu. Dotychczas odcinek ten gościł na TdF 32 razy, a zadebiutował w 1952 roku. Za każdym razem, gdy najlepsi kolarze świata podjeżdżają do L’Alpe d’Huez, miejsce gromadzi dziesiątki tysięcy kibiców, którzy wypełniają szczelnie wszystkie miejsca dookoła niesamowitych zawijasów tej trasy.

Sama wspinaczka, to 13 kilometrów, średnie nachylenie 8% i ponad kilometr w pionie. Jak ujął Wojtek: “kolarskie Santiago Bernabeu”. Podobnie jak największe stadiony świata przyciągają rzesze fanów, tak samo L’Alpe d’Huez przyciąga każdego roku tysiące kolarzy-amatorów, którzy pragną zmierzyć się z jej serpentynami. Nie jest to miejsce dla miłośników ciszy i spokoju, niemniej jednak widoki… Możliwość spojrzenia na cudowną, żyzną dolinę opierającą się o ogromne alpejskie masywy jest bezcenne. 

Jug Dalmacija, Chorwacja.

Pytanie za 1000 punktów. Czy jesteście w stanie wskazać kogoś, komu nie spodobała się Chorwacja? Nie? My również. Ten uwielbiany nie tylko przez Europejczyków wakacyjny kierunek urzeka wszystkich pięknymi plażami, urokliwą architekturą, smaczną kuchnią i otwartością samych Chorwatów. Połączyć to wszystko z rowerem? Wspaniała sprawa!

Jug Dalmacija, to po prostu południowa Dalmacja. Czyli najpiękniejszy region Chorwacji, ciągnący się ponad 400 km wzdłuż i 50 km wszerz linii brzegowej Adriatyku. Dalmacja, to również setki przybrzeżnych wysp o różnej wielkości i zaludnieniu. Część z nich, np. Korčula, to przepiękne, górzyste miejsca. Dotrzecie tam za pomocą przeprawy promowej z miejscowości Orebić. 

Śródziemnomorski klimat pozwala cieszyć się urokami tego bałkańskiego kraju zazwyczaj już na przełomie lutego i marca. Chorwackie drogi są wówczas nieszczególnie oblegane przez samochody turystów, co czyni je perfekcyjnymi do uprawiania kolarstwa. Wiejąca znad ciepłego morza bryza, a z drugiej strony góry. Żyć, nie umierać. Między innymi dlatego w południowej Dalmacji zamieszkał Robert Makłowicz, który rezyduje na Półwyspie Peljesac.

Mont Ventoux, Francja.

Prowansja zazwyczaj kojarzy nam się z polami lawendy ciągnącymi się po horyzont. Z łagodnymi pagórkami, melancholijnym klimatem i zapachem ziół, które sławią ten prealpejski region na cały świat. Nad całym dobrobytem Prowansji milczącą straż sprawuje samotna, potężna góra Mont Ventoux, która strzeże skarbów tej krainy niczym Samotna Góra strzegąca skarbu smoka Smauga. Nie bez kozery Mount Ventoux potocznie nazywana jest Olbrzymem Prowansji.

Rowerowo, podjazd na ten wietrzny masyw jest kojarzony głównie z Tour de France, którego uczestnicy zdobywali monumentalne wzniesienie 18 razy. Podjechać nań można trzema trasami. Każda z nich liczy ponad 20 km długości. Start możecie ustanowić w miejscowości Sault, Malaucene bądź Bedoin. Przy tym ostatnim – najtrudniejszym – wariancie można poczuć się jak prawdziwy beduin. Wspinaczka zaczyna się od równej, płaskiej drogi, która z każdym kolejnym kilometrem staje się trudniejsza. Do tego wszystkiego dochodzi wiatr, który w wyższych partiach wzniesienia położonego pośrodku pustkowia wieje z prędkością nawet 100 km/h!

Najlepiej podjazd na Mont Ventoux definiuje cytat francuskiego filozofa Rolanda Barthesa: “Ventoux jest bóstwem zła, które wymaga ofiar. Nigdy nie wybacza słabości i wymusza niesprawiedliwej miary hołdy cierpieniu.” Jest to święta prawda, o czym zaręcza nas również Wojtek. Niemniej jednak widok na Prowansję rozciągający się z łysego szczytu Mont Ventoux jest obłędny.

Rossfeld Panoramastrasse, Niemcy.

Berchtesgaden, to alpejska gmina granicząca z Austrią. Najbardziej znana z tego, iż na jej terenie swoją rezydencję na szczycie Obersalzbergu posiadał Adolf Hitler. Miejsce, w którym wódz III Rzeszy przyjmował wszystkich najważniejszych przywódców nazywane było “Orlim Gniazdem”, a jego zdobycie przez żołnierzy 101. Dywizji Powietrznodesantowej przedstawiono choćby w kultowej “Kompanii Braci”. 

Okolice Berchtesgaden oferują piękne, górskie widoki, stanowiące kombinację iglastych lasów, ośnieżonych turni i ukrytych jezior wypełnionych czyściutką wodą. Jedną z najbardziej polecanych dla miłośników wszelkiej turystyki tras jest Rossfeld Panoramastrasse. Do Orlego Gniazda nią nie dojedziemy (ścieżka, która prowadzi do Berghof jest wyłącznie dla pieszych), jednak Rossfeld Panoramastrasse niesie ze sobą szereg kapitalnych atrakcji wizualnych, co zresztą możemy wywnioskować z jej nazwy. 

34 kilometry równego asfaltu i fantastycznych serpentyn, a przy tym nieco ponad 1000 m podniesień, czynią z niej łakomy kąsek nie tylko dla tytanów kolarstwa. Co nie znaczy, że nachylenie sięgające 24%, nie potrafi dać w kość. W zależności od tego czy wolicie góry w wydaniu letnim, czy zimowym – polecamy wybrać odpowiednią porę roku. Tej wyprawy nie da się żałować.

Cap de Formentor, Hiszpania.

Przylądek Formentor, to najbardziej wysunięty na północ punkt Majorki i bez wątpienia najładniejsze miejsce tej wyspy. Cypel terenu, zwany w języku Cervantesa Cap de Formentor, jest zakończeniem dwudziestokilometrowej długości Półwyspu Formentor. Nad skalnym urwiskiem znajduje się punkt z widokiem na Minorkę oraz XIX-wieczna latarnia morska Faro de Formentor.

Trasa na przylądek jest z perspektywy rowerzystów fenomenalna. Zwłaszcza, że z powodu natłoku turystów zamknięto dla ruchu samochodowego jej ostatnie kilometry. To sprawia, że będziecie mogli napawać się cudownym krajobrazem w ciszy i spokoju. A jest co oglądać. Bezmiar morza, majaczące na horyzoncie pozostałe wyspy archipelagu, strzeliste klify,  a także zachwycające formacje skalne pełne przeróżnych tuneli, jaskiń, grot i nieregularnych wypustek.

Sama droga, to doskonały asfalt i kręte agrafki. Zaprojektował ją Antonio Parietti, który ma na swoim koncie dizajn innego z kolarskich klasyków – trasy do Sa Calobra. Będąc na Balearach, rowerowa wyprawa na Przylądek Formentor, to absolutna konieczność.

Furkapass, Szwajcaria.

Na zakończenie czwartej części epickich kolarskich miejscówek mamy coś dla miłośników wysokogórskich dróg. Kierujemy się w stronę alpejskich przełęczy i bierzemy na tapet Furkapass, która leży na granicy kantonów Valais i Uri. Przełęcz Furka oddziela Alpy Berneńskie od Alp Lepontyńskich. Co tu dużo gadać – oba te łańcuchy nie należą do niskich, a sama Furkapass położona jest na wysokości 2436 m. 

Jest to samotna droga wijąca się pośród oplecionych zielenią skał. Trasa przez przełęcz w momencie, gdy wybieramy wariant wschodni podejścia, to ponad 40 km jazdy przy średnim nachyleniu 4,5% i maksymalnym rzędu 11%. Jeśli pragniemy pokonać ją od zachodu, startujemy w miejscowości Brig. Jest to droga dłuższa (57 km), o mniejszym średnim nachyleniu (3%) i większym maksymalnym (13%). 

Najbardziej znaną ilustracją Furkapass jest hotel Belvedere, wklejony w jeden z zakrętów. Niestety miejsce jest zamknięte na cztery spusty, a gościło w nim mnóstwo sław, m.in. papież Jan Paweł II. Kręcono tutaj również film “Goldfinger” w którym w rolę kultowego agenta 007 wcielił się Sean Connery. Z poziomu hotelu roztacza się niepowtarzalny widok na topniejący lodowiec Rodanu. Napawa smutkiem fakt, iż staje się on z roku na rok coraz mniejszy. Przejazd przez Furkapass dostarcza niesamowitych wrażeń, a na dodatek blisko stąd do pozostałych słynnych szwajcarskich przełęczy: Grimsel i Susten. W jeden dzień można objechać je wszystkie, choć wymaga to silnych nóg i charakteru. 

Przełęczy Furka poświęciliśmy sporo czasu, jednak i tak trudno opisać wrażenia za pomocą jednego zdjęcia i kilku akapitów. To trzeba zobaczyć na własne oczy.


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

20/03/2023

Trek Madone SLR 9 zaprojektowana, by olśnić

Trek Madone SLR 9, to najbardziej topowy, najwyższy z szosowych modeli Treka. Jest to dokładnie ten sam rower, którego używają czołowi kolarze cyklu World Tour jeżdżący w barwach teamu Trek Segafredo. Projekt, który przedstawiamy w filmie jest wykonany w jednej z absolutnie najlepszych możliwych specyfikacji.

Święty Graal miłośników szos

Trek Madone, popularnie zwany w środowisku polskich kolarzy “Madonną” jest maszyną, która dla większości amatorów stanowi ucieleśnienie rowerowych marzeń. Skonstruowany by być jak najlżejszy i zniwelować wszelkie opory do jak najniższego poziomu, sprzęt ten doskonale wykorzystuje komponenty wykonane z karbonu lub tytanu, wsparte systemem ceramicznych łożysk ceramic speed. Pokryty porcelanową powłoką jest tutaj również łańcuch, który we współpracy z ceramicznym wózkiem eliminuje opory toczenia prawie do zera. Lekkie lub superlekkie jest w tym projekcie praktycznie wszystko. Waga? Oszałamiające 6,89 kg dla rozmiaru 58!

Model prezentowany na filmie to Trek Madone SLR 9 2023 gen.7 Project One z dużym tuningiem 🤩

👉 Całkowicie nowo zaprojektowana rama z technologią IsoFlow 🇺🇸
👉 Włókno węglowe OCLV Serii 800 🇺🇸
👉 Widelec Trek Madone 7 gen. carbon 🇺🇸
👉 Sztyca, wspornik i kierownica Bontrager Madone 7 gen. carbon 🇺🇸
👉 Grupa Shimano Dura Ace Di2, 12s 🇯🇵
👉 Koła Bontrager Aeolus RSL 51 🇺🇸
👉 Opony Pirelli P-Zero Gold 150 limited edition 🇮🇹
👉 Dętki Pirelli Ultralight 🇮🇹
👉 Wyjątkowy produkt od THM Bike CLAVICULA – karbonowa korba z dwustronnym pomiarem mocy 🇩🇪
👉 Zębatki korby aluminiowo/carbonowe Carbon-Ti 🇮🇹
👉 Tarcze hamulcowe aluminiowo/carbonowe Carbon-Ti 🇮🇹
👉 Wózek CeramicSpeed Shimano 9200/8100 Coat Czarny 🇩🇰
👉 Łańcuch CeramicSpeed 🇩🇰
👉 Łożyska kół CeramicSpeed 🇩🇰
👉 Pedały Wahoo Speedplay ZERO Nano titanium 🇺🇸

💣 Waga roweru: 6,89 kg w rozmiarze 58 😎 bez owijki 👌

Powiew futurystyki i technologiczne nowinki

Przepiękna “Madonna” w malowaniu Viper Red (identyczne, jak kolarzy Trek Segafredo), to cacko nie tylko pod względem wizualnym. Wyposażona w przełożenia z grupy Shimano Dura Ace Di2 oraz korbę Clavicula THM (prawdopodobnie najlżejszą na świecie) i karbonowe zębatki Carbon-TI, niemalże unosi się nad powierzchnią szosy. System przełożeń współgra z ceramicznymi łożyskami, generując właściwości jezdne niedostępne dla większości rowerów. Zwieńczeniem całości są tutaj pedały Wahoo Speedplay ZERO na tytanowej ośce. Ważą tyle, co nic.

W omawianym projekcie praktycznie wszystko jest do granic odchudzone. Nie zmienia to faktu, iż sam model Madone SLR 9 jest konstrukcją, która wykorzystuje wyniki najnowszych badań, dzięki czemu sprawuje się doskonale nawet w nieco niższych konfiguracjach. Rewolucyjnym pomysłem jest tutaj rama z systemem IsoFlow, który znacząco wpływa na przelot powietrza, mocno ograniczając jego opór. W designie Madone SLR 9 nie ma dosłownie ani grama przypadku. Nawet mocowanie bidonu – w tym przypadku leciutki koszyk na bidon Bontrager XXX – jest położone w takim miejscu, by nie zakłócać aerodynamicznego strumienia.

Potężny racer, ale i wygodny krążownik

Wspominaliśmy już o kapitalnej, wyścigowej wadze 6,89 kg. W wersji prezentowanej przez Wojtka Kluka na koła są założone superszybkie, limitowane opony Pirelli P0 Gold, jednak z powodzeniem możecie tu również założyć model Pirelli P0 Race SL TLR. Jest to najbardziej wydajna bezdętkowa opona stworzona do jazdy po szosie. Można ją wykorzystać nie tylko na wyścigi, ale i do codziennego połykania dziesiątek kilometrów. “Madonna”, to rakieta uniwersalna. Jest to rower dla bardzo zaawansowanych amatorów, a wręcz profesjonalistów. Jednocześnie jednak na tyle wygodny, by móc cieszyć się nim w codziennej jeździe. Lekkie, czerwone, dopieszczone w najmniejszych detalach cacuszko.

13/03/2023

Kolarzu zadbaj o swój rower

Sprawny rower to coś więcej niż wygoda użytkowania. To przede wszystkim Twoje bezpieczeństwo, które zawsze powinno być priorytetem. Choć niektóre czynności serwisowe możesz, przy odrobinie chęci, czasu i zdolności manualnych, wykonać samodzielnie w domu, to inne wymagają udania się z rowerem do serwisu. Nawet dbając na co dzień o swój rower poprzez odpowiednie czyszczenie i podstawową konserwację, podzespoły w Twoim jednośladzie nie będą nieśmiertelne.

Rower podobnie wymaga okresowej kontroli.

Podczas jazdy poszczególne części i komponenty zużywają się i dla twojego bezpieczeństwa lepiej przejrzeć, czy wszystko działa poprawnie. W końcu jazda sprawnym rowerem to sama przyjemność, kiedy każda część działa bez zarzutu. Nikt przecież nie lubi, kiedy coś skrzypi, piszczy czy przerywa. Aby tego uniknąć, należy wykonywać regularny przegląd roweru.

O tym, jak istotny jest przegląd roweru oraz o pracy serwisu opowie nam jeden ze specjalistów Fabrykarowerow.com

Hey Paweł, w fabrykarowerow.com można umówić się na przegląd generalny, regulacyjny oraz gwarancyjny. Czy mógłbyś krótko powiedzieć o tym czym te usługi się różnią oraz jakich sytuacji dotyczą?

 P: Hej, zacznijmy może od przeglądu gwarancyjnego. Komponenty nowego roweru układają się podczas normalnej eksploatacji pod obciążeniem kolarza. Rowery są składane i regulowane na stojakach serwisowych, gdzie sprawdzamy wszystkie połączenia śrubowe, ustawiamy zakresy napędu, kąty klamek, manetek i kierownicy, a w przypadku rowerów ze wspomaganiem elektrycznym lub napędem bezprzewodowym – robimy aktualizacje oprogramowania. Linki uciągają się w pancerzach, a obręcze przyjmują pierwsze nierówności. Przegląd gwarancyjny ma na celu wyeliminowania „bolączek wieku dziecięcego” polegających m.in. na częściowo nieprecyzyjnej pracy przerzutek czy też minimalnym rozcentrowaniu kół. Dodatkowo ponownie sprawdzamy wszystkie połączenia. Warto wspomnieć o tym, że w przypadku rowerów firmy Trek, mamy do spełnienia dwa warunki narzucone przez dystrybutora, które podtrzymują gwarancję: zarejestrowanie roweru na stronie www.trekbikes.com oraz dokonanie przeglądu gwarancyjnego w okresie do 3 miesięcy od daty zakupu. Wiadome jest, że w okresie jesienno-zimowym większość użytkowników rezygnuje z jazdy na rowerze. W tym przypadku jesteśmy w stanie trochę wydłużyć termin na dokonanie przeglądu gwarancyjnego do momentu, w którym przebieg roweru wynosi od ok. 150 km do 300 km.

Kolejna kategoria przeglądu w naszej ofercie to przegląd regulacyjny. Zakres prac jest bardzo podobny do przeglądu gwarancyjnego, lecz bardzo często Klienci decydują się na wymianę komponentów, które zużywają się pod wpływem normalnej eksploatacji. Mowa tutaj np. o okładzinach hamulcowych, łańcuchach lub oponach. W przypadku rowerów z przednią amortyzacją (hardtail) lub pełną amortyzacją (full) zdarza się rozszerzenie o podstawowy przegląd amortyzatorów i damperów polegający na wyczyszczeniu ich uszczelek oraz złożeniu na nowym smarze i oleju.

Przegląd pełny polega na rozebraniu roweru praktycznie do „gołej” ramy, wyczyszczeniu każdego milimetra roweru oraz złożeniu go na nowo. Porównując go do dwóch pozostałych przeglądów, rozszerzamy zakres prac o serwis piast, sterów, suportu oraz wymianie płynu hamulcowego na nowy (w przypadku hamulców hydraulicznych). Zalecamy także wymianę pancerzy i linek na nowy – mały koszt, a duża różnica w płynności pracy komponentów roweru.

Jak często powinniśmy umawiać się na przegląd generalny oraz regulacyjny?

  P: Ogólnie zalecamy, aby rower przynajmniej raz w roku przeszedł przegląd regulacyjny. Potocznie mówiąc, zakres prac przygotowuje rower w taki sposób, aby był gotowy i bezpieczny na kolejny sezon. Przeglądy pełne powinny być przeprowadzone raz na 2 lub 3 lata. Nie da się jednak jednoznacznie określić sztywnych ram czasowych na dokonanie określonego przeglądu. Przede wszystkim typ roweru, ilość pokonywanych kilometrów i sposób, w jaki dbamy o nasz sprzęt, definiują to, jaki przegląd będzie odpowiedni w danym momencie. Najprościej mówiąc, kierujmy się zasadą „jak dbasz, tak masz” 😉

W jaki sposób kolarz powinien dbać o swój rower by zapewnić jak najdłuższą żywotność podzespołów?

 P: Najprostsza rzecz, którą każdy z nas jest w stanie wykonać to regularne czyszczenie i olejowanie napędu. W zależności od typu roweru i warunków, w jakich zazwyczaj jeździmy, dobieramy odpowiedni olej. Idąc dalej, częstotliwość czyszczenia i olejowanie zależy od rodzaju oleju. Tutaj istotna jest gęstość oleju, a także to czy jest na bazie parafiny, czy nie. Odpowiednie preparaty ułatwiają oczyszczenie elementów układu napędowego, a obecnie są już preparaty, które przy okazji dużej skuteczności są w pełni biodegradowalne. W przypadku rowerów zawieszonych charakterystyczne jest „pocenie” się amortyzatorów wynikające z normalnej pracy podczas ugięcia oraz gromadzenie się drobinek piasku i brudu w okolicy uszczelek. Aby uniknąć uszkodzenia, należy co jakiś czas zetrzeć warstwę brudu. Jeśli rower ulegnie dużemu zabrudzeniu, można go śmiało umyć, lecz starajmy się unikać dużego ciśnienia, szczególnie w okolicy piast, suportu, sterów, łożysk zawieszenia, a w przypadku szos i graveli – raczej nie polecam uderzać strumieniem wody w kierunku owijki 🙂

Jaki jest najlepszy czas by oddać rower na serwis?

 P: Każdy czas jest dobry na oddanie roweru na serwis. Problem dotyczy dostępności wolnych terminów. W okresie zimowym raczej nie myślimy o jeździe na dwóch kołach, a tym bardziej o przeprowadzeniu przeglądu. W konsekwencji, wolne terminy zazwyczaj przypadają z dnia na dzień. Kłopot tworzy się wtedy, gdy pojawia się pierwsza znośna aura do jazdy. Wyciągamy swoje zakurzone rowery, zazwyczaj bez powietrza i zapala się lampka pt. „Chciałbym/chciałabym się przejechać, ale rower nie jest sprawny”. Sięgamy za telefon i niestety odbijamy się od ściany, bo serwisy mają duże obłożenie i czekamy na termin nawet 2/3 tygodnie. No ale przecież to tylko rower, co tam jest takiego skomplikowanego do zrobienia? Otóż Moi Drodzy, w zależności od roweru i rodzaju przeglądu, czas na przeprowadzenie serwisu waha się od 2 do 9 godzin. Warto wziąć to pod uwagę, bo gdy wyjdzie pierwsze Słońce – kto pierwszy ten lepszy 🙂

Najczęstsze „serwisowe” błędy rowerzystów?

 P: Najczęściej pojawia się problem z olejowaniem napędu. Jedni użytkownicy nie oliwią napędu i jeżdżą „na sucho” do jego wykończenia. Ich przeciwieństwo to użytkownicy, którzy nie czyszczą napędu przed olejowaniem, przez co łańcuch i kaseta stopniowo łapią kolejną warstwę brudu. Ubita warstwa piachu na kółkach przerzutki i łańcuchu, w połączeniu z olejem do napędu tworzy powłokę podobną do papieru ściernego, która nie wpływa korzystnie na elementy napędu. Kolejny aspekt dotyczy użytkowników rowerów z kołami przystosowanymi do systemu bezdętkowego. Pierwsza rzecz to mieszanie uszczelniaczy. Każdy z płynów ma inny skład oraz inną gęstość. „Mleko”, bo tak potocznie mówimy na uszczelniacz, po zmieszaniu z innym mlekiem może się zważyć, przez co straci swoje właściwości uszczelniające. Należy także pamiętać o tym, aby regularnie uzupełniać mleko w kołach, a gdy nie jeździmy – chociaż raz na tydzień zakręcić kołem, by mleko zachowało swoją płynną formę i nie zastygło w oponie.

Czym różni się serwis roweru manualnego od serwisu roweru elektrycznego?

P: Rowery ze wspomaganiem elektrycznym mają swoje oprogramowanie, które w ramach przeglądu aktualizujemy. Sprawdzamy także regulację zamka baterii (jeśli bateria ma możliwość wyciągnięcia jej z ramy roweru) oraz – na życzenie Klienta – możemy przeprowadzić test pojemności baterii względem pierwotnej deklarowanej wartości. Warto poruszyć temat eksploatacji takiego roweru przez Klientów. Często zdarza się, że rowery z małym przebiegiem mają problem ze strzelającym napędem na najmniejszych koronkach kasety. Z czego to wynika? Rowery ze wspomaganiem elektrycznym pojawiły się na rynku stosunkowo niedawno. Elementy napędu, które montują do nich producenci, są w większości takie same jak w standardowych rowerach bez wspomagania. Ich konstrukcja nie jest przystosowana do dużej siły, jaką generują silniki (w przypadku silników Bosch maksymalna moc to 85Nm!!). Użytkownicy zapominają o tym, że mimo wspomagania elektrycznego, TO NADAL JEST ROWER. Nie zmieniają przełożeń na lżejsze, bo silnik pomoże im ruszyć z cięższego przełożenia i siła silnika przenoszona na napęd nadmiernie zużywa łańcuch i koronki. Analogicznie działa to tak jakbyśmy ruszali samochodem tylko z 4/5/6 biegu. Firma Shimano w zeszłym roku wypuściła grupę o nazwie Linkglide w wersjach 10 i 11 rzędowych, która jest stworzona z myślą o rowerach E-MTB. W skład tej grupy wchodzi manetka, łańcuch, przerzutka tylna oraz kaseta. Producent deklaruje żywotność całości na ok.8 tys.km. Czas pokaże, czy praktyka potwierdzi teorię 🙂

Czym wyróżnia się serwis w Fabrykarowerow.com na tle innych serwisów? Dlaczego klient skorzysta na wyborze waszego serwisu?

 P: Jesteśmy jedynym w Częstochowie serwisem z autoryzacją Shimano Service Center. Dodatkowo jesteśmy autoryzowanym serwisem marek Sram, Bosch, Fazua i TQ. Nieustannie poszerzamy naszą wiedzę teoretyczną i praktyczną z zakresu mechaniki oraz wiedzę produktową, gdy tylko pojawia się jakaś nowość. Zamówienia części eksploatacyjnych staramy się tworzyć w taki sposób, aby produkty były u nas dostępne od ręki. Wiadome jest, że nie przewidzimy wszystkiego, ale dzięki powyższym certyfikatom, mamy możliwość szybkiego zamówienia brakujących komponentów. Pół żartem, pół serio – wyróżnia nas także wielkość naszego serwisu. Dzięki sześciu podwójnym stanowiskom serwisowym jesteśmy w stanie pracować przy 12 rowerach jednocześnie. Potrzeby naszych Klientów wymagają od nas także bieżącego modernizowania i uzupełniania kolejnych narzędzi serwisowych i diagnostycznych. Każdy rower po dokonaniu przeglądu sprawdzamy podczas normalnej jazdy, a nie tylko na stojaku serwisowym. W momencie odebrania roweru z serwisu Klienci otrzymują od nas kartę przeglądu, na której mechanik przeprowadzający przegląd opisuje zakres prac. Dzięki temu Klient ma pełną informację co do wymienionych części i przeprowadzonych regulacji. Oprócz tego staramy się przekazać jak najwięcej wiedzy dotyczącej bieżącej konserwacji roweru, aby zwiększyć świadomość, a przede wszystkim przyjemność z użytkowania roweru przez naszych Klientów.

Jak umówić się na serwis w fabrykarowerow.com?

 P: Mechanicy pracujący w naszym serwisie są podzieleni na 3 kategorie, uwzględniając ich umiejętności. W zależności od dostępności mechanika danej kategorii dobieramy dogodną datę na przeprowadzenie przeglądu. Serwis można umówić osobiście w naszej siedzibie, telefonicznie lub drogą mailową. Po zakończeniu prac Klient zostaje poinformowany telefonicznie o możliwości odebrania roweru. Ze względu na ograniczone możliwości przechowywania rowerów serwisowanych, prosimy o możliwie sprawny odbiór rowerów 🙂

Paweł dziękuję bardzo za rozmowę. Do zobaczenia na serwisie.

Nie zwlekaj i umów się na serwis swojego roweru!

Szczegółowe informację na temat serwisu oraz jego pracowników, zakres oraz cennik usług możesz znaleźć pod linkiem: serwis fabrykarowerow

06/03/2023

Epickie kolarskie miejscówki – Wojtek Michałek cz.3

Pora na trzecią część migawek z podróży Wojtka Michałka. Byliśmy już w pięciu krajach Europy Zachodniej: Francji, Włoszech, Hiszpanii, Szwajcarii i Słowenii. Dziś po raz kolejny zabieramy was do pierwszych czterech z nich. Na naszej mapie pojawi się także…

Mur de Huy, Belgia.

Jeśli ktoś parsknął bądź się uśmiechnął, to dobrze. Rozpoczniemy od małej dygresji. Różnorodność świata jest piękna i piękne jest to, że w odmiennych językach niektóre rzeczy brzmią zupełnie inaczej, niosąc ze sobą także różnice w zakresie semantyki. Przekonał się o tym choćby każdy, kto próbował w Czechach czegoś “szukać”.

I tym samym docieramy do podjazdu Mur de Huy, który w języku walońskim wymawia się zupełnie inaczej, niż pisze. W dosłownym tłumaczeniu Mur de Huy oznacza “ścianę z Huy” i nie jest to oryginalna nazwa miejscówki. Ta w rzeczywistości nazywa się Chemin des Chapelles, co oznacza ścieżkę kapliczną. Dlaczego? Mur de Huy, to 1300 m bardzo ostrej, wijącej się ku górze ulicy, która dociera do kościoła Notre Dame de la Sarte.

Przejdźmy zatem do samego podjazdu. Znany jest on przede wszystkim z jednodniowego wyścigu “Walońska Strzała”. Mur de Huy ma średnie nachylenie 9,3%, a w niektórych zakrętach wartość ta sięga okrutnych 26%! Pierwszy raz odcinek zagościł na trasie La Fleche Wallonne w 1986 roku i od tamtej pory stanowi finisz wyścigu. Co ciekawe, rekordzistą w zwycięstwach w “Walońskiej Strzale” jest Alejandro Valverde, który uczynił to pięciokrotnie. W 2015 r. etap ten został również włączony do Tour de France. Dla kolarza-amatora jest to piekielnie trudny podjazd, którego środkowa część jest najbardziej wymagająca. W miejscowości Huy nie ma wprawdzie pięknych widoków, jednak któż nie chciałby zmierzyć się z legendą i ją pokonać?

Roque de los Muchachos, Hiszpania.

W tłumaczeniu z hiszpańskiego jest to “skała chłopaków”. To kamienisty, wulkaniczny kopiec leżący na środku równie wulkanicznej wyspy o wdzięcznej nazwie La Palma. Jest to kolejna wysepka z archipelagu Wysp Kanaryjskich. Nie tak popularna jak Gran Canaria czy Teneryfa, nie tak różnorodna i urocza jak Gomera, jednak również piękna i warta odwiedzenia “z rowerem pod pachą”.

Podobnie jak w przypadku Gomery, na La Palmę dopłyniemy tylko i wyłącznie promem z Teneryfy. Z równie małą sąsiadką łączy ją też fakt, iż są to bardzo rzadko uczęszczane przez turystów pustkowia. Nie ma tu wielu sklepów, ani hord ludzi. Ruch samochodowy jest mały, a i kolarzy jak na lekarstwo. La Palma jest zdecydowanie bardziej popularna wśród amatorów wspinaczki. 

Zdobycie Roque de los Muchachos nie należy do najprostszych. Wspinając się na górę od brzegów oceanu, to trudna wyprawa pełna ostrych wzniesień i ulokowanych między skałami serpentyn. Sam szczyt położony jest na wysokości 2426 m, co przy starcie “od zera” robi na organizmie niemałe wrażenie. Wystarczy powiedzieć, że podczas swej podróży Wojtek osiągnął przewyższenia rzędu 4500 m. W porównaniu do pobliskiej Teneryfy i Pico del Teide, podjazd na Roque de los Muchachos jest krótszy i bardziej stromy. Pustka. Cisza. Przepiękna przeplatanka sosnowych lasów i wulkanicznych skał. Wszystko to sprawia, że trasa jest zdecydowanie warta wysiłku.

Susten Pass, Szwajcaria.

Przełęcz Susten leży na granicy kantonów Berno i Uri. Jej budowę ukończono w połowie lat 40. Powstała w ten sposób droga jest jedną z pierwszych alpejskich tras zaprojektowanych pod ruch samochodowy. Nieco ponad 40 km asfaltu łączy dolinę rzeki Reuss z doliną Haslital. Susten Pass jest zjawiskowa, przepiękna i z pewnością zalicza się do czołówki alpejskich podjazdów.

Z racji wysokiego położenia (circa 2260 m) droga jest nieczynna zimą. Okno przejazdu przez Susten Pass otwarte jest mniej-więcej między początkiem czerwca, a końcem października. Atuty wizualne tej trasy są niepodważalne. Ponad 20 tuneli i mostów, wodospady, śnieg na poboczach i wspaniałe masywy górskie pokryte soczystą zielenią. 

Z punktu widzenia stricte rowerowego, wielką zaletę stanowią idealnie gładki asfalt oraz świetnie wyprofilowane zakręty. Gdy przemierzamy trasę od zachodu, zza każdego z nich wyłania się coraz piękniejszy widok. Sam podjazd, to około 17 km, którego średnie nachylenie oscyluje w granicy 7%, a wspinaczka – w zależności od tego, po której stronie zaczniemy – sięga 1600 metrów w górę. Nieopodal znajdują się także przełęcze Furka i Grimsel, które mogą stanowić wasze kolejne cele. Każda z tych trzech wysokogórskich dróg jest dosłownie spektakularna.

Tignes, Francja.

Ta niewielka, licząca sobie około 2000 mieszkańców miejscowość położona na wysokości 1800 m, jest znana głównie ze stacji narciarskiej i leżących dookoła skipassów. Dla miłośników narciarstwa alpejskiego Tignes, to kameralny kurort otoczony przez przykryte białym puchem góry.

Gdy śniegi topnieją, rejon Tignes przyciąga kolarzy. Między innymi dlatego, że okoliczne tereny są wręcz stworzone do kolarstwa górskiego. Przepiękna przyroda, malownicze jeziorka położone u stóp gór i zadbane, kręte drogi powinny być wystarczającą zachętą. Miejscowość Tignes stanowi również świetne miejsce na początek podjazdu pod najwyższą alpejską przełęcz – Col de l’Iseran (2770 m).

Tignes wielokrotnie znajdowało się również na trasie Tour de France. W 2021 r. w miejscowości ustanowiono finał jednego z etapów. Niezależnie więc od tego, czy podążacie śladami wielkich rowerowych wyścigów, czy po prostu lubicie kolarstwo górskie – jest to miejsce idealne dla was.

Jest również jedna anegdotka dotycząca stricte podróży Wojtka. Gdy przebywał on w Tignes, akurat podczas trwania TdF 2021, miał przyjemność spotkać Lachlana Mortona, który w ramach akcji charytatywnej samotnie, bez wsparcia żadnej ekipy, przemierzał etapy TdF wraz z odcinkami dojazdowymi. Celem było uzyskanie funduszy na zakup 1000 rowerów dla dzieci. Bohaterstwo australijskiego kolarza nie przeszło bez echa wśród internautów i dzięki ich wysiłkowi udało się o 300% przekroczyć cel i w wyniku zbiórki zakupiono aż 3000 rowerów. Piękna sprawa, która może dodatkowo zmotywować was do wycieczki w tamte rejony.

Tiefenbachferner, Austria.

Austriacki Tyrol, to region słynący z wielu krajobrazowych smaczków. Idealny na rodzinny wypoczynek, piesze wyprawy górskie, czy też motocyklową bądź samochodową wycieczkę. Nie wspominając o sportach zimowych, które ściągają w Alpy ludzi z całego globu. Tyrol jest w stanie zapewnić nie mniejsze atrakcje również dla rowerzystów.

Dojazd do lodowca Tiefenbachferner, to końcowa odnoga znanego wam z pierwszej części epickich kolarskich miejscówek Ötztaler Gletscherstraße. Trasa na lodowiec mija parking oznaczony jako “najwyższy punkt drogowy w Europie” i ciągnie się jeszcze wyżej, sięgając w finalnym punkcie wysokości 2829 metrów, co jest faktycznym najwyższym punktem drogowym Starego Kontynentu. Ale po kolei.

Rozpoczęcie wspinaczki w miejscowości Sölden, to start na wysokości równej najwyższemu punktowi drogowemu w Polsce. Zadanie nie należy do najłatwiejszych, o czym przekonuje nieustanny podjazd pod nachyleniem 10-13%. Pierwszym celem jest lodowiec Rettenbach, do którego wiedzie dwukilometrowy, również nachylony, Rosi Mittenmeier Tunnel. Jego pokryte nieregularną warstwą lodu ściany i wszechobecny mrok robią niesamowite wrażenie oraz zmuszają, by wcześniej przygotować odpowiednią odzież. Po wyjeździe z tunelu znajdziemy się na najwyżej położonym asfalcie w Europie, pośród nagich skał, mgły i wszechobecnego śniegu. Upiorny i niesamowity feeling. 

Ostatni etap podróży, to delikatny zjazd na parking pod lodowcem Tiefenbachferner. Pozostaje nic, tylko rozkoszować się niesamowitym, niespotykanym widokiem. Ktoś powiedział o tej trasie, że gdyby leżała we Francji – mogliby się nią zachwycać wszyscy. A co o Tiefenbachferner ma do powiedzenia Wojtek? 

Po pierwszej wizycie kompletnie zachorowałem na to miejsce. Byłem już pięć razy. Każda wizyta przynosi coraz to nowe niespodzianki w postaci widoków, kolorów, śniegu, braku śniegu, słońca, braku słońca oraz… każdorazowego zoo na drodze.” 

Le Col de l’Iseran, Francja.

Tę nazwę powinien znać każdy miłośnik wysokogórskich podjazdów. Legendarna, najwyższa z alpejskich przełęczy ośmiokrotnie stanowiła część trasy Tour de France, pierwszy raz w 1938 roku. Wtedy zwycięzcą wspinaczki okazał się Belg Julien Varvaecke. Przełęcz położona jest niedaleko omawianej przez nas miejscowości Tignes, a jeszcze bliżej do Col de l’Iseran ze słynnego kurortu Val d’Isere. 

Col de l’Iseran, to podjazd-legenda. Nie jest najbardziej stromy (11% maksymalnego nachylenia), lecz przepięknie położony, bardzo długi i wręcz kultowy. Rozpoczynając w Bourg-Saint-Maurice, mamy do przejechania niespełna 50 kilometrów ze średnim nachyleniem 4,3%. Daje to łącznie 2049 metrów w pionie, z najwyższym punktem na wysokości 2770 metrów. Podjazdu częstokroć nie ułatwia pogoda, która bywa w tym regionie kapryśna. Deszcz i silny wiatr nie są niczym niespotykanym, dlatego zawsze warto przed wyprawą zerknąć na prognozy. W wielu miejscach dróg nie okalają barierki ani żadne inne zabezpieczenie, co tylko zwiększa poziom adrenaliny. Momentami, przy bardzo mocnych podmuchach powietrza jest po prostu bardzo niebezpiecznie.

Gdy jednak pogoda jest przyzwoita lub wyjdzie słońce… Doznamy niezapomnianych wrażeń i ogromnej satysfakcji z bycia w tym miejscu.

Reschenpass/Passo di Resia – Austria/Włochy.

Miejsce, w którym w ciągu kilku godzin możemy na rowerze objechać malownicze terytoria trzech państw: Austrii, Włoch oraz Szwajcarii. Przełęcz Reschenpass bądź Passo di Resia stanowi jedną z istotnych dróg wjazdowych do północnej części Italii, łącząc przy tym dolinę Val Venosta z austriacką doliną rzeki Inn.

Jeśli rozpoczniemy podróż w Austrii, to tuż za włoską granicą dotrzemy do jeziora Lago di Resia. Jest to zbiornik zaporowy, powstały w wyniku przegrodzenia zaporą rzeki Adygi. Co je wyróżnia spośród pozostałych alpejskich jezior? Wyrastająca z tafli wody wieża XIV-wiecznego kościoła, która spowija Lago di Resia aurą mistycyzmu. Pierwotnie w okolicy były trzy jeziora. Dzięki budowie zapory uzyskano jedno z nich. Wymagało to decyzji o zalaniu 563 hektarów ziemi i wyburzeniu 163 zabytkowych budynków wiosek Curon Venosta i Resia. Na pamiątkę zostawiono zabytkowy kościół i jego wieża do dziś stanowi bardzo charakterystyczną atrakcję.

Dookoła jeziora wiedzie sporo fajnych dróg, zarówno asfaltowych, jak i szutrowych. Okalające je skalne masy, a także widoczne w oddali ośnieżone szczyty podkręcają klimat tego miejsca. Sama trasa okrążająca ten lazurowy zbiornik jest długa na 15 kilometrów i stosunkowo płaska, co czyni ją niezwykle łatwą i przyjemną nawet dla niedoświadczonych rowerzystów.

Passo dello Stelvio, Włochy.

Cytując na wstępie Wojtka: “Klasyka! Absolutna górska piękność!”. Need to know dla każdego rowerzysty, który wsiada na rower częściej, niż jadąc do sklepu czy do pracy. Odcinek ten gościł uczestników Giro d’Italia dwunastokrotnie, za każdym razem zmuszając ich do tytanicznej pracy.

Przełęcz Stelvio znajduje się tuż przy granicy włosko-szwajcarskiej, jednak jej nie przecina. Zdobyć Stelvio można na trzy różne sposoby:

  • od wschodu, startując z miejscowości Prato;
  • od południowego zachodu, zaczynając w Bormio;
  • od północnego zachodu, startując jeszcze po stronie szwajcarskiej. Droga ta łączy się na pewnym etapie z trasą z Bormio.

Każdy z tych wyborów jest inny, jednak najbardziej ikoniczna jest wspinaczka z Prato, która zaczyna się na wysokości około 900 m, a kończy na 2758 metrze. W tym wypadku na szczyt prowadzi 48 wijących się stromo zakrętów. To właśnie te serpentyny są tak legendarne i fotogeniczne.

Niezależnie od wyboru drogi, podjazd to mniej-więcej 25 kilometrów pedałowania przy średnim nachyleniu 7,4%. Z racji wysokości, Passo dello Stelvio jest przejezdna zaledwie kilka miesięcy w roku. Krajobrazy są cudowne niezależnie od tego, czy zbocza gór pokryte są zielenią traw, czy bielą pierwszych śniegów. Widok na Alpy Retyckie po prostu zapiera dech w piersi. Reasumując – Passo dello Stelvio, to kolarski must have!

Kaunertaler Gletscherstrasse, Austria.

Wracamy do malowniczego Tyrolu. Kaunertaler Gletscherstrasse, to nazwa drogi pośród doliny Kaunertal. Wiedzie ona nad zbiornikiem wodnym Gepatschspeicher, osiągając koniec na skraju lodowca Weißseeferner. Miejsce dorocznego wyścigu kolarskiego Kaunertaler Gletscherkaiser XXL Radmarathon.

Tym, co przyciąga cyklistów do doliny Kaunertal jest z pewnością wysokość. Kolejną okolicznością jest fakt, że Kaunertaler Gletscherstrasse jest szlakiem czynnym cały rok. Droga jest piątą najwyżej położoną asfaltową szosą w Europie i u swojego szczytu sięga 2750 metrów. Stamtąd można zjechać na dół, bądź – podobnie jak Wojtek – chwycić rower w ręce i wjechać kolejką górską na Karlesjoch (3108 m). 

Sam podjazd rozpoczyna się w miejscowości Prutz, jest bardzo wymagający i liczy sobie 38,7 kilometrów długości. Można go podzielić na dwa etapy z przerywnikiem pośrodku. Pierwsza część, to 21 km umiarkowanego nachylenia. Między 21, a 26 kilometrem następuje pauza i jazda po płaskim wzdłuż sztucznego jeziora Gepatschspeicher. Ostatnia część, to coraz bardziej hardkorowa stromizna. Końcowe 12 kilometrów, to blisko 1000 metrów pokonanych w pionie. Na tej wysokości trudniej jest także o tlen w powietrzu, więc dotarcie na Weißseeferner jest prawdziwym wyzwaniem. Wszystko jest jednak kwestią siły mentalnej i jeśli naprawdę chcesz – pokonasz tę trasę i pokochasz emocje, które ze sobą niesie.

Colle del Sommeiler, Włochy.

Przełęcz Sommeliera leży w zachodnim Piemoncie, tuż przy granicy z Francją. Podobnie jak kilka innych miejscówek z zestawienia Wojtka, absolutnie nie jest to żaden polder czy depresja. Szczytowy punkt drogi leży na wysokości 2993 m, a wspinaczka nań stanowi najwyższą szutrową trasę na naszym kontynencie. 

Na samym jej początku, po zjeździe z autostrady stoi znak, który głosi, że jest to droga boczna. Asfalt kończy się w miejscowości Rochemolles i z tego miejsca pozostaje nam tylko trakt szutrowy, a później wręcz kamienisty. Podjazd, to okrutne 20 kilometrów z maksymalnym nachyleniem na poziomie 13%. 

Po pierwszym etapie wspinaczki trasa staje się naprawdę trudna i pomóc może tu przede wszystkim lekki rower, odpowiednie ogumienie oraz spory zapas wody i żeli energetycznych. Gdy przekroczycie 2400 metrów, powietrze staje się coraz cięższe, a stan drogi nieustannie się pogarsza. Oprócz nielicznych rowerów, trasa jest dostępna wyłącznie dla samochodów terenowych i motocykli. Niestety wzbijają one tumany kurzu, co jest kolejnym utrudnieniem dla rowerzystów. Droga kończy się parkingiem na wysokości 2993 metrów.

Na sam szczyt Sommeiller, który liczy sobie 3333 metry również da się wjechać na dwóch kółkach, jednak wymaga to odpowiedniego doświadczenia i przede wszystkim porządnego “górala”. Czasem trzeba też przetargać rower przez zwały śniegu. Oprócz widoków, najbardziej istotne są tutaj emocje. Na zakończenie trzeciej cyklu epickich kolarskich miejscówek przytoczymy tu relację z ostatniej wspinaczki Wojtka:

Ostatnie wymuszone uśmiechy wymieniam z Niemcami zjeżdżającymi z góry terenowymi autami. Pokazują uznanie rowerzyście i zdecydowanie odradzają mi dalszą jazdę. Ruszam z nadziejami jak Polska na Mistrzostwa Świata w Katarze – licząc na cud. Kilometr dalej zaczyna się już dramat. W tym momencie pierwszy raz chciałem zawracać. Zwykle w takim stanie jestem po stu kilometrach alpejskiego ultra, a za chwilę będzie jeszcze gorzej!

Półżywy docieram do granicy pierwszych śniegów – 2600 m. Picie dawno się skończyło, ostatnie schronisko jest 10 km niżej. W wielu miejscach pcham rower pod górę. O jeździe już dawno można zapomnieć nie ze względu na nachylenie, a głównie zalegające kamienie. Na 2850 m ZOSTAWIAM ROWER na poboczu i cisnę końcówkę z buta, po śniegu. Moja początkowa euforia została gdzieś na 2000 metrze n.p.m., a stan fizyczny w tym momencie jest dobrze widoczny na jednym ze zdjęć. Jest źle! Tak blisko, że szkoda wracać, a wciąż tak daleko…

Od 2900 metra drogę całkowicie zasłania zalegający śnieg. Brnę w nim po kolana, a po dłuższej walce wychodzę znów na kamieniste podłoże. Docieram jakoś do końcowego parkingu. Na liczniku 2990 m, ja pi**dolę. Zaczynam się wspinać na czworaka po wielkich kamieniach stromym zboczem. Jest 2997, o Jezu, jak mało już brakuje! Dziury między kamieniami są za duże, robi się bardzo niebezpiecznie. Buty kolarskie z blokami i nieregularne, sypkie kamienie, to jest raczej średni zestaw wspinaczkowy. Co robić!?

Podrzucam garmina kilka metrów do góry! Raz, drugi, piąty… za którymś kolejnym lotem wskakuje wysokość 3001 m! BINGO!!! Dziękuję, do widzenia!

Zaczynam zjeżdżać, a raczej schodzić, zsuwać się. O tej porze nie ma tu już żywej duszy. Po drodze zbieram rower, choć raczej mam go ochotę tam zostawić…

Nie wyobrażacie sobie, jak wieczorem smakuje piwo po czymś takim…”

Jeśli chcecie sobie to uzmysłowić, musicie się przekonać na własnej skórze i samemu targnąć się na Colle del Sommeiler.


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

01/03/2023

Wojciech Michałek: Powiedziałbym tylko trzy słowa: zacznij, bo warto!

Zapraszamy na wywiad-rzekę z Wojtkiem Michałkiem – laureatem nagrody “Podróżnik roku 2022”, znanym również z prezentowania fantastycznych kolarskich miejscówek.

Twój nick na portalach społecznościowych brzmi: “Wojtek.killer”. Skąd przydomek “Killer”?

–  Ten nick nadała mi koleżanka dobre 20 lat temu, albo i lepiej. Po emisji filmu z Cezarym Pazurą w roli Jurka Kilera. Oczywiście to miało znaczyć, że daję sobie radę w różnych sytuacjach życiowych. Ksywa wymyślona trochę w sposób żartobliwy. Krótko mówiąc, zawiera się w niej to, że zazwyczaj spadam na przysłowiowe “cztery łapy”.

Czyli z rowerami “Killer” nie ma nic wspólnego?

–  W późniejszym czasie zapewne zaczęło mieć. W związku z moimi alpejskimi wyjazdami, pokonywaniem różnych górskich trudności i ekstremalnych wyścigów. Z racji przygód, które przez lata miałem na rowerze. Wzięło się to zupełnie z czego innego i nie ma to absolutnie związku z wkładaniem kija w szprychy rywalom, czy czymś z tych rzeczy.

Myślałem, że to bardziej dlatego, że zabijasz tyle kilometrów na trasach, które pokonujesz.

–  W gruncie rzeczy takv,bo rocznie przejeżdżam ponad 20 tysięcy km, jednak bezpośrednio ten “Killer” wziął się zupełnie z czegoś innego. Dopiero później to zostało dopasowane do tego, że przejeżdżałem coś z Tour de France albo jakiś fajny podjazd. To jest takie dorobione teraz, że “Killer pokonał coś tam”, ale w pierwszej wersji to dotyczyło czegoś zupełnie innego.

Jasne. Rower rowerem, a czym Wojtek “Killer” zajmuje się zawodowo? Czy to jest coś związane z branżą, czy również coś zupełnie innego?

–  Związane z branżą, ponieważ jestem absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i sport był w moim życiu od zawsze. Kiedyś była to bardziej piłka nożna, mam nawet tytuł trenera II klasy. W dojrzałym już wieku trochę zaczęła doskwierać mi kontuzja kolana i byłem zmuszony zmienić dyscyplinę sportu. Rower zawsze był obecny okazjonalnie. Najpierw za dzieciaka, później zdarzały się jakieś sporadyczne wypady nad morze. Zdarzyło się też pojechać w Alpy w 2003 roku. Dopiero później, mniej-więcej od 15 lat, powolutku pnę się do góry. Jeżdżę coraz więcej, wjeżdżam coraz wyżej, pokonuję coraz poważniejsze i dłuższe szlaki. Zaliczam trasy wyścigów, przełęcze znane z Giro d’Italia czy Tour de France. Pokonałem trasy ”Pięciu Monumentów”, czyli najważniejszych jednodniowych wyścigów kolarskich. Liege – Bastogne – Liege, Lombardię, Ronde van Vlaanderen, Paryż – Roubaix czy w ubiegłym roku Mediolan – San Remo. To wyścigi, które są bardzo cenione zarówno wśród amatorów, jak i zawodowców. Takie “must have” w kolarskim CV. Jak je przejedziesz, to jesteś taki “Killer”.

Czy był jakiś konkretny dzień, w którym siadłeś i stwierdziłeś: “od dzisiaj będę cisnął na rowerze”, czy ta miłość do kolarstwa ewoluowała stopniowo? Co było takim katalizatorem dla Twojej pasji?

–  Oczywiście rower zawsze był gdzieś obok piłki, czy innych dyscyplin sportowych, które istniały w moim życiu w mniejszym bądź większym wymiarze. Natomiast takim bezpośrednim impulsem, że muszę zacząć robić coś innego była kontuzja, którą odniosłem w czasie turnieju piłkarskich “szóstek”. To był problem z kolanem i usłyszałem od lekarza, że muszę się trochę opanować z piłką. Zalecono mi rower. Na początku była to forma rehabilitacji kolana, która potem przeszła – jak to żartobliwie mówią moi znajomi – w rehabilitację ‘’do przesady ‘’. Tak się to rozwinęło, że w pewnym momencie połączyłem dwie moje największe pasje. Z jednej strony kolarstwo, bo to jest tak, że również od dawna śledzę dyscyplinę i oglądam wyścigi. Czasem w telewizji, a czasem na żywo, bo często jeździmy na takie poważne zawody jako kibice. Połączyłem więc kolarstwo z drugą pasją, a mianowicie podróżami. Uznałem, że nie muszę jechać do jakiegoś hotelu leżeć plackiem i się opalać, tylko jak już gdzieś pojedziemy, to można zabrać ze sobą rower lub go wypożyczyć i przejechać fajne miejsca, zrobić jakiś ciekawy podjazd albo się pościgać. Tak to wygląda już od dobrych kilku lat. Gdzieś jedziemy, coś zwiedzamy, ale najczęściej towarzyszą nam rowery i docieramy tam, gdzie turysta nie dotrze samochodem czy autokarem.

Jakbyś miał wskazać jedną rzecz za którą pokochałeś kolarstwo, byłoby to…

–  Szeroko rozumiane emocje, adrenalina. Wszystko, co się przeżywa, co możesz zobaczyć, czego możesz doświadczyć. Czasem jeżeli ja sam jadę w jakimś wyścigu dla amatorów, to jest nawet taki trochę strach, powiedziałbym. To są rzeczy, które w danym momencie cię przerażają, ale potem je na długo zapamiętujesz i wspominasz. Zostają w twojej głowie, w sercu. Oprócz tego, jakieś fajne przełęcze, na przykład jak wjedziesz rowerem na wysokość, powiedzmy, 2700-2800 m, to są takie widoki , że WOW!

Magiczne widoki, magiczne momenty.

–  Dokładnie, ładna pogoda, góry, słońce, śnieg, szczyty, cały ten krajobraz. Wiesz, w Polsce najwyższy szczyt – Rysy – ma niecałe 2500 m, a najwyższa droga asfaltowa jest na wysokości 1300 m. W innych górach da się wjechać na wysokość blisko trzy tysiące metrów. Jest taki szczyt w hiszpańskich górach Sierra Nevada, nazywa się Pico Veleta. Tam jeszcze nie byłem i to wszystko przede mną. Na Pico del Veleta jest asfalt, wprawdzie nieco pokruszony, ale można wjechać nawet na 3300 m. To najwyżej położona droga asfaltowa Europy .Taka ciekawostka geograficzno-drogowa.

Brzmi niesamowicie. Powiedz mi, jak się jeździ na takiej wysokości? Czy różnica w ilości tlenu ma aż takie znaczenie?

–  Ten temat poruszają często dziennikarze w trakcie kolarskich transmisji telewizyjnych. Tłumacząc laikom, chodzi o to, że wysoko jest rozrzedzone powietrze, a zarazem mniej tlenu. Wysiłek też jest wzmożony i, jak to się czasem mówi, “nie ma czym oddychać”. Po części jest to prawdą. W trakcie jazdy trudno to w 100% wyczuć. Podjeżdżając rowerem długi podjazd (20, 30, 40 km) niełatwo odnaleźć ten moment, w którym mówisz sobie: “Aha, tu mi się ciężej jedzie, bo jest mniej tlenu”. Rośnie poziom zmęczenia, a tlenu wraz z wysokością ubywa i suma tego daje taki efekt. Tak, rzeczywiście na dużych wysokościach jeździ się dużo ciężej.

Cofnijmy się teraz na sekundę w czasie. Czy Wojtek “Killer” pamięta swój pierwszy rower?

–  Wiesz co, niekoniecznie. Jestem jeszcze z czasów, w których mogły się trafić jakieś “Wigry”, składaki, czy coś tego typu. Później była jakaś mała kolarzówka, i tak dalej. Myślę, że każdy zaczynał podobnie, standardowo. Potem, jak zajeździsz jeden, drugi rower, zaczynasz przygodę w której pojawiają się jakieś wyścigi lub dalsze wyjazdy, to wtedy szukasz różnych rezerw. Okazuje się, że możesz inaczej trenować, lepiej się odżywiać, regenerować w odpowiedni sposób. Ale możesz również trochę zainwestować w sprzęt, który też daje określone bonusy. Będzie się jechało łatwiej, szybciej, bardziej komfortowo, lżej. Czyli pojedziesz na dłuższy dystans, wjedziesz wyżej, na mniejszym zmęczeniu. Po prostu osiągniesz dzięki temu lepsze rezultaty.

Okej, wróćmy więc do obecnej rzeczywistości. Znajdujemy się w pięknym, okazałym pubie. Kilka miesięcy temu odebrałeś tutaj nagrodę “Podróżnik Roku 2022”. Co dla Ciebie znaczy ta statuetka? Czy to takie ukoronowanie tej dotychczasowej rowerowej przygody, czy wręcz przeciwnie – motywuje Cię to nakreślania sobie dalszych celów?

–  Mam nadzieję, że to nie jest ukoronowanie, bo ukoronowanie kojarzy mi się z końcem czegoś! Ja natomiast myślę, że jestem dopiero w połowie, albo na jakimś pośrednim etapie. Tych podjazdów, podróży, miejsc do zobaczenia teoretycznie jest wciąż sporo. Nie byłem jeszcze na przykład w Pirenejach, oczywiście nie widziałem wszystkiego w Alpach… Każda podróż kończy się odkryciem czegoś nowego. Upraszczając: na każdą górę można wjechać nie tylko jedną drogą. Czasem są dwa podjazdy albo cztery. Jest taka góra we Włoszech – Monte Grappa – na którą można wjechać dziesięcioma różnymi drogami! Wjechałem dwiema… Myślę więc, że to ciągle będzie trwało. Jeśli chodzi o tą nagrodę, to nie ma co ukrywać, że w pewien sposób miło mnie połaskotała.

Każdy człowiek, który jest w jakiś sposób wyróżniony tak się czuje. To bardzo fajne, że ktoś to zauważył i docenił. A tym bardziej, jeśli była to brać kolarska. Ludzie związani z branżą, kolarze-amatorzy, Wojtek Kluk, który, jak doskonale wiesz, stworzył takie fantastyczne miejsce. Ciągną tu ludzie związani ze sportem, z rowerem, ale też z piłką nożną czy żużlem. Oczywiście nie jest to moim celem, ale być może kogoś zainspiruję. Może ktoś zaczerpnie ode mnie jakieś fajne miejsce, albo pojedzie gdzieś, gdzie już był a w tamtym  momencie, gdy kiedyś tamtędy tylko przejeżdżał i nie wiedział co można fajnego zobaczyć, to podczas kolejnego przejazdu pojedzie np. w miejsce, o którym opowiadałem.

Wracając do Wojtka Kluka z fabrykarowerow.com. Jak długo trwa Twój mariaż z tym miejscem? Czy z tym również wiąże się jakaś specjalna historia, a może Fabryka przyciągnęła Cię w naturalny sposób?

–  Mnóstwo kolarzy z Częstochowy jeździ po okolicznych terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Radomsko, w którym mieszkam, nie leży bardzo daleko stąd i kolarze z obu regionów spotykają się często na tzw. “ustawkach”, czyli wspólnych treningach kolarskich. W ten sposób razem jeździliśmy, zaczęło dochodzić do pierwszych rozmów, nawiązały się przyjaźnie. Z chłopakami z Częstochowy, nawet z tutejszej Fabryki, jak Adaś i Arek byłem na wyjazdach w Alpach. Z Wojtkiem wprawdzie jeszcze nigdzie nie byliśmy, ale już za niecałe dwa miesiące jedziemy razem na Paryż – Roubaix. Wojtek ceni mnie pewnie również za to, że już w 2019 r. w tym wyścigu udało mi się dotrzeć do mety. Zmontowaliśmy teraz taką ekipę, jedziemy w siedmiu…

Siedmiu wspaniałych?

–  To się jeszcze okaże (śmiech). Sześciu będzie startowało, w tym trzech kolarzy z Częstochowy, dwóch z Radomska i jeden z Wielunia. Siódmy kolega będzie naszym dobrym duchem, mechanikiem, dyrektorem sportowym i człowiekiem w zasadzie od wszystkiego.

Tak zwany zadaniowiec. Słuchaj Wojtku, zwiedziłeś już kawał Europy. Zaliczyłeś mnóstwo zjazdów, podjazdów i przeróżnych tras. Gdybyś miał teraz wymienić jedną najlepszą i najgorszą rzecz, która przytrafiła Ci się podczas tych podróży, byłoby to

–  Zacznę od tej najgorszej. Oczywiście bywa niebezpiecznie. Są wszelkie różnego rodzaju nieprzyjemne historie, których nie jesteś w stanie przewidzieć ani nad nimi zapanować. Mają miejsce różne kraksy czy inne nieprzewidziane zdarzenia. Jedna z takich najbardziej niebezpiecznych akcji spotkała mnie na włoskim wyścigu Tour d’Ortles. To jest okrutny wyścig, bo jedzie się w nim 250 km po Alpach, w tym przełęcze Stelvio, Gavia, Tonale i Palade. Trasa ma przewyższenia rzędu 5500 m. Tłumacząc niezorientowanym ludziom, jest to dużo więcej niż na najbardziej górskim, alpejskim etapie Tour de France. Ogromne zmęczenie, w moim przypadku było to 14 godzin jazdy. Najlepsi, młodzi, przejeżdżają to w okolicy 10-11 godzin. Jednym słowem – katorga. Startuje się o 4 rano  i trzeba się przez cały dzień uwinąć, żeby w ciemnościach nie finiszować. I na tym ogromnym zmęczeniu, po jakichś 200 kilometrach, całkiem niespodziewanie przez ulicę przebiegł nam jakiś ogromny zwierz. Do dzisiaj nie wiem co to , bo to trwało dosłownie sekundę. Prawdopodobnie był to jakiś jeleń lub coś jego rozmiarów. Zwierzę wielkości konia, z rogami, które wyskoczyło z lasu. Ku naszemu przerażeniu, to zwierzę przebiegło nam przed oczami, przyrżnęło w mur okalający trasę, odwróciło się i zdążyło przebiec z powrotem jeszcze zanim nadjechał pierwszy kolarz z naszej grupy. To się fajnie i spokojnie opowiada, ale to był taki szok, taka sytuacja, której nie jesteś w ogóle w stanie ogarnąć. Możesz się spodziewać upadku na rowerze, zderzenia z innym kolarzem, jakiegoś wypadku związanego z samochodem, ale koń z rogami przebiegający przed tobą?!  Jak sobie dopiero potem uświadomisz, że zabrakło pół metra do gotowego nieszczęścia, które mogło się naprawdę fatalnie skończyć… Kompletnie nie do opisania, dopiero później człowiek docenia jakiego miał farta. To jest taka adrenalina, że aż trudno ją ubrać w słowa.

A ta najprzyjemniejsza historia?

–  Najprzyjemniejsze momenty są zawsze wtedy, gdy się ciśnie pod jakąś górę i dojedzie w miejsce trudne do osiągnięcia. Jeszcze lepiej, kiedy uda się zrobić zdjęcie z tablicą w rodzaju “tu byłem”, a obok znajdują się wysokie cyfry oznaczające wysokość. Są też momenty, gdy ukończysz jakiś bardzo trudny dla kolarzy wyścig. Na przykład Paryż – Roubaix, o którym wcześniej rozmawialiśmy. To jest taki katastrofalny wyścig, gdzie jedzie się miejscami po sekcjach brukowych z kamieni, które układane były przez francuskich rolników ponad 100 lat temu. Tam jest wiele sytuacji, w których można stracić trochę zdrowia lub roweru. Wiele może się tam zdarzyć, a do tego często jest brzydka pogoda. Te fajne rzeczy, to na pewno jest meta każdego takiego “grubego” wyścigu. Oprócz tego są mniej hardkorowe sytuacje po drodze, np. podziwianie widoków. Jak mówię, takie mniej ekstremalne rzeczy, ale dające wielką radość “widokowo-smakowo-kontemplacyjną”. Można to nazwać w ten sposób. Zdjęcia, które po powrocie do domu “smakujesz” na spokojnie…

Myślę, że Wojtek Michałek mógłby napisać o swoich przygodach książkę.

–  Trudno się w ten sposób do tego odnieść. Ale… Tak. Zdecydowanie TAK! Oczywiście byłbym przesadnie skromny, gdybym powiedział: “Nie, skądże znowu ! ”. Z drugiej strony jeżdżę od tylu lat i byłem w tylu miejscach… Tych historii wesołych, mniej wesołych, bardzo wesołych czy smutnych było tyle, że pewnie jakiś zeszycik 16-kartkowy, no, może 32-kartkowy byłbym w stanie zapełnić.

Albo 300-kartkowy! Pomimo tych setek tysięcy przejechanych kilometrów, jesteś mimo wszystko kolarzem-amatorem. Jak wiele dzieli Ciebie do przeciętnych zawodowych kolarzy, z którymi niejednokrotnie spotykasz się na trasie?

–  Mnie, to dzielą już lata świetlne! Jestem z takiego trochę przedwojennego rocznika, żartobliwie mówiąc. Natomiast poważnie, jeżeli pytasz o młodych chłopaków, powiedzmy 30-letnich, to takiego wytrenowanego amatora od zawodowca dzieli wciąż bardzo, bardzo dużo, albo jeszcze więcej. Ludzie, którzy jeżdżą zawodowo na rowerze, to osoby, które praktycznie śpią z tymi rowerami. Jeżeli się zbada parametry takiego wyżyłowanego amatora i zestawi ze słabszym nawet profesjonalistą, to ciągle jest kompletnie inna liga. Nie ma co tego w ogóle porównywać. To tak, jakbyś w piłce nożnej pytał czy król strzelców w lidze szóstek jest w stanie np. wejść jutro w buty piłkarza na poziomie Ekstraklasy. Strzelił  bramki w kilku meczach turnieju i teoretycznie coś umie, jednak mimo wszystko jest to absurd, bo są na zupełnie innej planecie. Tutaj, w kolarstwie, jest dokładnie tak samo.

Poświęcasz rowerom – podobnie jak wielu innych pasjonatów – setki godzin. Zaprezentuję Ci pewne twierdzenie. Kolarstwo amatorskie na wysokim poziomie, to rzecz dostępna i osiągalna dla przeciętnego Kowalskiego. Prawda czy fałsz? Pytam również między innymi o koszta takiego hobby.

–  Na takie zdanie odpowiedziałbym: i tak i nie. Oczywiście dla kogoś “z ulicy”, to na pewno nie. Zaczniemy od końca, od tych kosztów. Ktoś powie, że to jest droga dyscyplina, “no bo rower”. Oczywiście, że rower kosztuje, ale odniosę się dla przykładu do narciarstwa. Ta dyscyplina też kosztuje, bo trzeba kupić narty, ciuchy, kask, gogle, buty, rękawice, kije jechać w góry, zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria. Poza tym jeżdżąc na narty, przy każdym wyjeździe trzeba za każdym razem opłacić wyciągi, skipassy, itd. Tego się nie uniknie. Natomiast tutaj, gdy kupisz rower, to – umownie mówiąc – można nim jeździć za darmo. Oczywiście to nie jest też tak, że jak ktoś siedział do tej pory na kanapie, to nagle z niej wstanie, kupi dosyć drogi rower i będzie szybko jeździł. Działa to tak, jak w każdej innej dyscyplinie. Trzeba swoje wyjeździć, podobnie jak piłkarze muszą ileś lat trenować, żeby osiągnąć pewien poziom. Tak funkcjonują wszystkie dyscypliny sportu. Trening, ciężka praca, do tego pasja. Najlepsze efekty są wtedy, kiedy ktoś kolarstwo po prostu lubi. Jeżeli ja pojadę na trening, to ktoś początkujący poszedłby ze mną na ten trening powiedzmy “za karę”. Bo jemu będzie na początku ciężko, bo się spocił, bo nie widać na początku efektów. Jak ktoś pójdzie pierwsze kilka razy na siłownię i nic dotychczas nie robił, to też jest niezadowolony. Bo boli, bo zakwasy się zrobiły, itd. Profity czy te “kupony przyjemności” odcina się dopiero po jakimś czasie. A najlepiej po wielu latach treningu. W zasadzie im dalej w ten las, tym lepiej.

Regularność i konsekwencja.

–  Dokładnie. Trening jest podstawą. Potem, jeśli ci na tym zależy, dochodzą inne elementy. Odżywianie, regeneracja, człowiek się pilnuje, bo widzi, że to przynosi efekty. . Jak ktoś prowadzi bardzo rozrywkowy tryb życia, to nie zaistnieje w żadnej dyscyplinie sportu . Jeśli osoba koncentruje się na treningu, to z czasem będą te efekty przychodzić. Tak jest wszędzie, w kolarstwie również.

A powiedz nam, ile znajduje się rowerów w twoim parku maszyn?

–  Tak by się mogło wydawać, że mam z 10 rowerów, jednak to nie jest prawda. Mam trzy sztuki, z czego jeden taki śmieszny, z supermarketu, za 2000 zł. Mam swój “okręt flagowy” Treka z Fabryki Rowerów, to jest taki – mówiąc żartobliwie – niedzielny, kościelny, wyjazdowy sprzęt. Znajomi mechanicy z Fabryki grożą mi palcem, bo wiedzą, że ja dużo jeżdżę i ten rower się szybciej zużywa. Namawiają mnie, żebym częściej jeździł tym gorszym, albo nawet tym najgorszym. Jazda zimą sprowadza się do tego, że w trudniejszych warunkach pogodowych, kiedy jest błoto, deszcz i niska temperatura, ten sprzęt się niszczy. Wtedy lepiej pojeździć tym tańszym rowerem. To jest też coś takiego, że te gorsze rowery więcej ważą i ciężej się na nich jeździ. Ale dzięki temu, że trenujesz na takim rowerze, organizm przyzwyczaja się do większego wysiłku. Potem, jak wsiądziesz na lżejszy model w sezonie, jedzie się dużo lepiej. To tak jak bieganie w kamizelce z obciążnikami. Jeśli ją zdejmiesz, czujesz, jakbyś dostał drugie i trzecie życie. Nagle się okazuje, że WOW! Mocno potrenowałeś, mądrze odpoczywałeś, zmieniłeś sprzęt na lżejszy i kiedy przychodzi sezon – po prostu fruwasz. Siatkarze kiedyś trenowali z obciążeniem, biegacze robią to samo. Wysiłek w tym momencie jest wzmożony, a potem, gdy to odpada, zaczyna się “latanie” i jest znacznie, znacznie lżej.

Maltretuję Cię już dość długo. Na zakończenie naszej rozmowy zostawiłem sobie jedno pytanie. Mianowicie, całkiem zasłużenie jesteś inspirującą postacią dla okolicznych i nie tylko kolarzy-amatorów. Jaka jest złota porada od Wojtka “Killera” dla kogoś, kto dopiero wspina się w swojej rowerowej pasji? Dla kogoś, w kim to ziarenko miłości do kolarstwa dopiero kiełkuje.

–  Mam powiedzieć krótko i na temat? Jeśli tak, powiedziałbym tylko trzy słowa: ZACZNIJ, BO WARTO! Gdybym miał rozszerzyć wypowiedź, to jeżeli będziesz trenował sumiennie, podejdziesz do tego z pasją i połkniesz kolarskiego bakcyla, prawdopodobnie będziesz jeździł w coraz ciekawsze miejsca. Dam gwarancję, że jeżeli wybierzesz się choć raz w Alpy i zobaczysz te fajne widoki, podjazdy, zimę… przepadniesz! W pozytywnym sensie oczywiście! To są rzeczy, rzeczy, których ani w Częstochowie ani w Radomsku, ani nawet w naszych Tatrach nigdy nie uświadczysz. Zupełnie inna planeta. Wtedy na pewno wkręcisz się tak, że zapomnisz o bożym świecie i na sto procent będziesz jeździł na rowerze więcej i więcej!

Wojtek, ogromnie dziękuję za rozmowę, to była czysta przyjemność.

–  Również dziękuję.


Wojtek Michałek
Podróżnik i pasjonat kolarstwa
@wojtek.killer

24/02/2023

Trzy punkty podparcia – od nich zależy twój komfort na rowerze

W poprzednich wpisach przedstawiłam ci usługę bikefittingu, opowiadając o jej etapach, poznałeś również 5 powodów, dla których każdy powinien zainwestować czas i pieniądze w indywidualne dopasowanie roweru. Jeśli nie czytałeś poprzednich tekstów na temat bikefittingu to, ogólny opis znajdziesz klikając w link (5 powodów dla których bikefitting jest dla każdego) natomiast powody, dla których warto dopasować swój rower, znajdziesz tutaj – link do tekstu 9. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o trzech punkach podparcia w rowerze, które są kluczowe, pod kątem pozycji na rowerze, twojego komfortu oraz efektywności jazdy.

Stopy to Twój fundament

Pomyśl o domu zbudowanym na krzywym fundamencie; Jak bezpiecznie czułbyś się, śpiąc na trzecim piętrze? Ta sama logika dotyczy ciała. Ponieważ stopy są fundamentem ciała, źle podparte stopy powodują kaskadowy efekt komplikacji w całym ciele.

Na przykład stopa bez podparcia powoduje niewspółosiowość między stopą a kolanem i biodrem, co z kolei prowadzi do mniejszej mocy i stabilności pedału oraz zwiększonego prawdopodobieństwa kontuzji. Dlatego podparcie stopy jest bardzo ważne. Fizjoterapeuci zajmujący się ustawieniem rowerów oceniają stopy rowerzysty, aby ocenić, jak poruszają się w przestrzeni, aby pomóc określić, jaka stabilizacja i wsparcie mogą być potrzebne.

Czy warto zainwestować we wkładki do butów kolarskich?

Po określeniu unikalnych potrzeb twoich stóp będzie możliwe zoptymalizowanie wsparcia/stabilizacji za pomocą standardowych produktów, takich jak gotowe wkładki Bontrager oraz Superfeet lub wkładki indywidualnie dopasowywane pod wpływem wysokiej temperatury, przy użyciu specjalistycznej maszyny, które dokładnie będą odpowiadać potrzebom twojej stopy. Już w latach 70. XX wieku rozpoczęto prace nad kształtem i funkcjonalnością wkładek do butów kolarskich. Zauważono, że ok 80% rowerzystów potrzebuje indywidualnego podejścia, aby nie upośledzać biomechaniki ruchu stopy w trakcie pedałowania. Dlaczego to takie ważne?

Pedałowanie stanowi wyzwanie dla mechanizmów anatomicznych naszych stóp. Naciskając pedał, stopa przemieszcza się razem z nim po okręgu. Kiedy przyjmuje pozycję z godziny trzeciej, nacisk na pedał jest najmocniejszy, w tym momencie, jeśli nasza stopa nie jest prawidłowo podparta, nasza stopa zapada się do środka, wykonując ruch pronacji. To z kolei ma wpływ na kolejne ogniwa łańcucha biomechanicznego, najbliższe jest kolano, które również podąża do środka, w kierunku ramy, upośledzając efektywność pedałowania. Brak stabilności najlepiej widać z przodu i tyłu pedałującego kolarza. Nieprawidłowy ruch podczas pedałowania oraz nieprawidłowe ułożenie stopy będą wpływały na komfort, efektywność jazdy oraz będą czynnikiem powodującym kontuzje. Najczęściej rowerzyści skarżą się na przeróżne dolegliwości np. palący, piekący ból na spodzie stopy, bóle na krawędziach stóp i drętwiejące palce. Wielu kolarzy nie zdaje sobie sprawy, że bóle kolan, problemy ze ścięgnem Achillesa, problemy z pasmem biodrowo-piszczelowym i wiele innych urazów z pozoru niemających nic wspólnego ze stopami, właśnie w nich ma swoje źródło.

Po dobraniu wkładek należy odpowiednio ustawić bloki. Blok należy ustawić tak, aby 3. kość śródstopia (pomyśl o kostkach stóp) znajdowała się bezpośrednio nad osią pedału, a 1. kość śródstopia znajdowała się przed nią. Pomoże to zmniejszyć nacisk i gorące punkty na stopach. Jeśli chodzi o rotację bloków, będzie ona wynikała z twojego naturalnego ustawiania stóp podczas stania, chodzenia. Z kolei rozbawienie bloków będzie wynikało z twojej budowy. W niektórych przypadkach mogą okazać się konieczne podkładki pod blokami, by zapewnić ci idealne ustawienie. Jak widzisz, badanie twoich stóp naprawdę ma znaczenie.

Hips don’t lie – twoje biodra nie kłamią

Nie ma znaczenia, jak wygodna może być amortyzacja siodła ani jakie siodło według twojego sąsiada jest najlepsze; jeśli nie siedzisz prosto na kościach „kulszowych”, siodło będzie dosłownie wrzodem na tyłku. Właściwe dopasowanie obejmuje wywiad z jeźdźcem przed dopasowaniem w celu zarejestrowania istotnych informacji, które w połączeniu z badaniem rozstawu guzów kulszowych dadzą specjaliście informację na temat, jakie siodełko będzie odpowiednie dla ciebie. Gdy siodło ma niewłaściwą szerokość, jest albo za szerokie, albo za wąskie, jeździec ryzykuje siadanie na miękkiej tkance, co może powodować skręcenie bioder i kręgosłupa. Po upewnieniu się, że wspierasz się na właściwym siodełku, następnym krokiem jest określenie idealnej wysokości siodełka.

Zbyt wysokie ustawienie siodełka może powodować kołysanie i skręcanie bioder, a zbyt niskie ustawienie siodełka powoduje nadmierne obciążenie kolan. Istnieje wiele technik określania, co jest dla Ciebie odpowiednie, ale praktyczną zasadą jest to, że podczas pedałowania kolano powinno być lekko, gdy pedał znajduje się w dolnym położeniu.

Ustawienie wysokości siodełka nie dotyczy tylko długości nóg; chodzi również o elastyczność. Jeśli spędzasz większość swojego życia siedząc przy biurku od 9 do 17, możesz potrzebować nieco niższego ustawienia siodełka. Dzieje się tak dlatego, że siedzenie na krześle powoduje napinanie ścięgien podkolanowych, a ponieważ ścięgno udowe wywodzi się z guzowatości kulszowej (część kości kulszowej), napięte ścięgno ma tendencję do wyciągania miednicy do bardziej pionowej pozycji, powodując wyginanie się kolarza w dolnej części pleców i to powoduje siedzenie na „miękkiej” tkance. Przy ustawieniu siodełka zwraca się również uwagę na kąt nachylenia siodła, który będzie inny dla różnych siodełek i kolarzy.

Jakie powinieneś kupić siodełko?

Jak widzisz siodełko to kwestia indywidualna. Siodełka dzielą się w zależności od wybranej dyscypliny kolarskiej, przewidziano inne modele dla rowerów szosowych, górskich, miejskich itd. Dodatkowo mają różne rozmiary, a wybór rozmiaru zależy od twojego rozstawu guzów kulszowych. Do tego dzielą się na podstawowe, średnie oraz zaawansowane. Np. Siodełko Bontrager Aeolus jest dedykowane dla kolarzy szosowych, szukających pozycji race, bardziej agresywnej, pochylonej. Mamy 3 typy do wyboru, Comp, najtańsza wersja, Elite, Pro oraz RSL czyli najlżejszą wyścigową wersję. Aby znaleźć siodełko idealne dla ciebie, przyjdź na badanie do fabrykarowerow.com.

W skrócie wybór siodła zależy od:

  1. Rozstawu guzów kulszowych
  2. Pozycji na rowerze
  3. Odmiany kolarstwa
  4. Preferencji dotyczących wagi oraz ceny siodełka.

Wszystkie siodełka dostępne w fabrykarowerow.com znajdziesz tutaj.

Przy wyborze siodełka obowiązuje Bezwarunkowa gwarancja Bontrager – każde siodło Bontrager objęte jest 30-dniową gwarancją. Jeśli nie pokochasz naszego produktu, przyjmiemy go z powrotem. Tak po prostu.

Pozycja dłoni na kierownicy wszystko ci powie

Twoja szyja, dłonie i barki pomogą Ci potwierdzić, że Twoje stopy są dobrze podparte, że masz idealne siodło i że Twoje klamki są prawidłowo ustawione. Możliwe, że po ustawieniu bloków i siodełka, nadal będziesz musiał wprowadzić kilka poprawek do kierownicy i mostka, aby wyeliminować drętwienie w dłoniach lub obolałe barki. Może naciągasz się, żeby dosięgnąć klamek? A może boli Cię szyja podczas jazdy? Czy twoje nadgarstki, łokcie i ramiona są w jednej linii? Nie chcemy, aby stawy były idealnie proste i rozciągnięte jak potwór Frankensteina. Zamiast tego, sięgając po kierownicę, szukamy naturalnego łuku. Wyobraź sobie swoje ramię, gdy podnosisz rękę, aby uścisnąć czyjąś dłoń; zamiast dłoni chwytasz kierownicę. Chcesz neutralnej linii od przedramienia do dłoni, aby nadgarstek nie był przekrzywiony ani zgięty. Aby to osiągnąć, może być konieczne dostosowanie szerokości, obrotu, położenia lub kształtu kierownicy.

W pierwszej kolejności należy dobrać odpowiedni rozmiar kierownicy, odpowiedni do szerokości twojej obręczy barkowej. Dodatkowo, aby odciążyć ręce, można zmienić wysokość kierownicy, podnosząc ją lub opuszczając albo zmienić długość i kąt mostka.

Umów się na bikefitting, a nasi specjaliści, magistrzy fizjoterapii od początku do końca ci pomogą. Oszczędź swój cenny czas i skorzystaj z wiedzy i doświadczenia Bikefitterów i w pełni ciesz się jazdą na rowerze. Więcej szczegółów na temat bikefittingu znajdziesz tutaj.

W celu umówienia wizyty prosimy kontakt po numerem telefonu +48 451 159 109 lub drogą mailową fitting@fabrykarowerow.com 


Ania Wer – Tomica Coaching
Trener triathlonu & kolarstwa annatomica.com
Head Coach and founder @tomicacoaching